list z ogrodu 1
jak wewnątrz rozwijają się aksamitne pączki i owocują zapylone rodnie. -A teraz płacz- powiedziała i pokazała mi, że to boli. Że każda z przebitych komórek z osobna odczuwa cierpienie powodowane nagłą ekspansją ogrodu; poczułam, że z ust wypływa mi cisza i choć poruszałam wargami, dźwięki nagle umarły. Skoncentrowane na bólu ciało sprawiło, że oczy nie były w stanie dostrzegać świata- odwróciły się i obserwowały, jak dokonuje się adopcja. Mózg przekonany był, że oto powstał nowy wyjątkowy gatunek rośliny; nie chciał by oczy odwróciły się do świata- krew tak go przeraziła, bo nie miała sensu. Płakałam więc, choć nikt nie był w stanie dostrzec łez, ukrytych po wewnętrznej stronie mojego smutku. Śmierć przyglądała mi się ze melancholijnym uśmiechem i wyjmowała z zagłębień skalnych martwe ptaki i myszy. Całowała wodę zamieniając j ą w wilgotne powietrze- wdychała je potem i przytknąwszy usta do moich wdmuchiwała mi w płuca chłód. Nic nie istniało nade mną. Nic nie było we mnie, prócz pożaru śmierci, zagryzającego nieczystości i bluźnierstwo. Śmierć będąca niezaprzeczalnym postanowieniem końca tańczyła po trawie i wróżyła z martwych ptaków; podrzucane w górę oddechy wirowały na niebie wplecione w aureolę jej włosów. A później przyszli do mnie i zdjęli mnie z płotu. Wtrącili martwe motyle do lochów mojego podbrzusza i kładąc dłonie na żebrach wykrzykiwali zaklęcia i modlitwy. Niebo było zamknięte, bo Miłość była wszędzie, na posługach śmierci. Miłość igrała z wiecznością, nie dostrzegając upływającego czasu i płonących stosów; z oczyma skierowanymi do wewnątrz, ślepa na świat i prawdę. Nie chciała wracać. Nie chciała ludzi układać w podwójne wieże, nie chciała rzucać trójścienną kostką i odgadywać łamigłówek losu. Miłość była w martwych ptakach i motylach wyściełających ogród mojego wnętrza. Oni doskonale o tym wiedzieli; chcieli jej zapobiec. Prosili, ale nie chciałam. Nakazywali, ale wszczęłam bunt. Skakali mi po głowie, ci co przyszli, na nie wiem jak długo, zatraceni w małych miękkich przymierzach ze śmiercią. Zadawali mi pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Wygrali. Udało im się namówić mnie do spółkowania z ich władczynią, sprzedali za niewielką cenę prawa do tego serialu nikomu. Nikt, będący nigdzie płakał trochę, pogryzając świeże warzywa i wąchając zielonkawe pędy roślin. Nikt będący nigdzie nie śmiał się ze mnie, ani nie żałował niczego. To śmierć kłuła go dziobkiem martwego szczygła, znacząc jego udo czerwonawymi śladami. Dlatego płakał.