Lilith - demony też pragną miłości (fragment pomiędzy 1 a 2, sory za zamieszanie)
W obórce panował mrok, kiedy jednak dziecko w towarzystwie ojca i nieznajomej przekroczyło próg, zrobiło coś niezwykłego. Mała rączka wysunęła się do przodu, a z wewnętrznej części dłoni zaczęło wydobywać się delikatne światło. Nim jednak blask rozproszył mrok w zakamarkach, został zdławiony przez męską rękę.
– Rebeko, nie wolno ci. – W głosie ojca brzmiało przerażenie.
Mała spojrzała przelotnie na rodzica, po czym utkwiła wzrok w kobiecie. Lilith miała wrażenie, że to niewinne spojrzenie wypala piętno w jej duszy.
– Spokojnie, tatku, ona nas nie zdradzi.
Kobieta demon wiedziała już, dlaczego zakon życzył dziewczynce śmierci. Dziecko, choć z całą pewnością nie szkolone, dysponowało mocą, jakiej nie powstydziłby się żaden z dorosłych zaprzysiężonych mężczyzn. Ponieważ zaś urodziła się niewłaściwej płci, nie mogła zostać zwerbowana. Stanowiła potencjalne zagrożenie.
W niewielkim boksie tuż przy wejściu dreptał bieluteńki jak śnieg źrebak. Rebeka podeszła do niego, ciągnąc za sobą dorosłych.
– To jest właśnie Samuel – przedstawiła konika. – Jego mamusia umarła, kiedy się urodził, i on też umarł, ale ja go zawróciłam.
– Tylko wykarmiła go, kiedy na samym początku był słabiutki – sprostował gospodarz cichutko.
Stał tak blisko, że kiedy mówił, Lilith czuła na karku muśnięcie jego oddechu.
Domyśliła się, że słowa dziecka kryły w sobie prawdę, zaś ojciec próbował je chronić, bagatelizując wspomniane wydarzenie.
Lilith wiedziała już, że nie będzie w stanie wypełnić powierzonego jej zadania. Nie przyłoży ręki do zdławienia cudu, jakim była mała Rebeka. Nie chodziło już teraz tylko o mężczyznę i o to, by nie przysporzyć mu cierpienia. Pragnęła spędzić z tymi ludźmi choćby jeszcze jeden dzień, nasycić się ich obecnością, nim odejdzie i zostawi ich w spokoju.