Kino Snów Senna trylogia część 2
iebie. Obrzydzenie rozsądkiem, zamknięcie oczu na prawdę, wyczekiwany obraz świata, niczego nie nakazującego.
Mroczny Sen. Następna klatka filmu.
Wchodzę w duszę jakiegoś człowieka, przybieram jej pokraczny kształt, rozmiar i zapełnienie. Obrzydzenie. Pokłady zła zalegające jak guano na Guanape. Wypuszczam macki myśli. Staję się błyskiem w jego oku. Lustro myśli. Ktoś w nim wyrasta na krótką chwilę, przeraża i przygniata.
To ułomny bóg trwający w nieskończonym czasie, cały i niepodzielny, tworzący z upodobaniem pęta, których sam zerwać nie może, odmierza upływ chwil nie mogąc czasu zatrzymać na chwilę, potoku szaleństwa, potoku cierpienia. Zatrzymać i dotknąć. Dotknąć i uleczyć. Bezład i chaos niekontrolowany, nieporządek rzeczy wszechświata. Patrzę sobie w oczy, widzę inną twarz, słucham nieswojego głosu, nie otwieram ust. Człowiek. Obcy człowiek przed lustrem. Wypowiada dziwne słowa kierowane donikąd. Słowa kuszące, które plyną z wolna jak śpiew syren: Ligei, Leukosii, Partenope, obiecujące, niebezpieczne i zdradliwe.
Żegnam się z sobą, z obcym odbiciem. Uderzenie bólu w pierś. Nawrót. Kolejne uderzenie. Część mnie odjeżdża, część pozostaje. Tunel światła. Wnikam w ten świat ukryty za zasłoną świadomości.
Nowe klatki filmu. Świat unikający ciekawości, kłamiący krzywym lustrom i nieprawdziwym fotografiom. Świat Czystej Prawdy. Bezwładna gra słów, własność, serdeczność. Ekstrakt fenomenologii ducha. Czekanie na ostatnie słowo Rhadamanthysa, uśmiech uspokojenia, pocałunek powitalny, dotyk kosmyka jasnych włosów, kolejne muśnięcie zapomianych ust.
Teraz już jestem, nie musisz już czekać. Deszcz z kropli myśli niespokojnych, wyczekujących wyroku sądu spolegliwego.
Miałem właściwie śnić film o czymś zupełnie innym. O obrazie zamkniętym pod powiekami, schowanym w pudelku z pamiątkami znaczonymi patyną czasu, zatrzymanym w gałązce białego bzu, śladzie karminowej szminki, krwi rozbitej twarzy, obrazie w bursztynie zatopionym zapomnianej epoki.
Znowu patrzę, patrzę i widzę. Widzę, więc jestem. Wątpię...i wciąż patrzę. Wiatr, szmer, ktoś jest w ciemnym pokoju.
Ruch firanki pieszczącej moje oczy.
O bogowie Olimpu... znowu rzeczywistość niechciana.