Kino Snów Senna trylogia część 2
"Bez wątpienia istnieje świat niewidzialny. Jest tylko problem: jak to daleko od centrum miasta i do której jest u nich w tygodniu otwarte?" (Woody Allen)
Drzemię ja sobie w fotelu, przede mną okno ciemne, jak furta do innego świata, delikatny ruch firanki głaszcze moje oczy. Czuję ciężar własnego ciała, potok myśli wolniejszy z każdą chwilą, ciemność na wyciągnięcie dłoni, wskazówki zegara miarowo odmierzają uciekający czas.
Siedzę zanurzony w strumieniu myśli, w tym co przeszło, w tym czego nie było i w tym co mogło być. Obiegam pari passu własny wszechświat w poszukiwaniu zagubionej gdzieś na peryferiach świadomości prawdy. Swojej prawdy.
Byskawice myśli kreują dzień, który ma dopiero nadejść. Sytuacje, ludzie czegoś bezczelnie rządający, przesuwają się w mózgu jak klatki filmu na kinowym ekranie. Czas płynie w dziwnym tempie, raz wolniej, raz szybciej, zatrzymuje się w kadrze myśli, to znów przypiesza, kolejny zwrot kamery, najazd na wykrzywioną złością twarz, szelest wspomnienia, pamięć smaku krwi rozbitej twarzy. Znowu doświadczam jawy we śnie, znowu Hekate jest przy mnie, stan lęku jak harpie szarpie senny marazm.Udaję że żyję dniem, udaję ze płynę potokiem świadomości, drganiem słów, udaję zapomnienie nieprzytomnej nocy, mrocznej, niepokojącej czerni. Ułuda świata i jego infantylnych problemów. Problemów, których tak naprawę nie ma. Są tylko ludzie i produkowane znaki zapytań. Przecinki, kropki, niepoważne słowa.
Dobrotliwy sen. Kolejne klatki filmu. Zapominam o godzinach zniechęcenia, chorych faktach. Kaskady barw, szepty wspomnień delikatne jak barwne skrzydła Pazia Królowej, zapraszają do nierealnego świata, zatapiam się w tym życiu zapominając o swej materialnej istocie. Okno otwarte na oścież, firanka łagodnym ruchem pieści moje oczy. Świat realny, ezoteryczny w swojej nierealności. I znów tłucze się w glębi mózgu natrętne "Estoquod esse videris". Przecież wiem to, bom wolny. Wyobraźnia tka iluzję rzeczywistości, realistycznej na pierwszy rzut oka, czyjś dotyk, ciężar kubka z kawą, zapach perfum, powiew świeżości, kaskada myśli rozpychających ekran.
Ugniatam wściekły pięścią przestrzeń wszechświata, Matka Natura czujnie otacza dłońmi dalekie obłoki Drogi Mlecznej. Uniesiona w gniewnej dezaprobacie jej brew. Drganie krwi, uderzenie palca w klawiaturę, śmierć kolejnej myśli, która jeszcze przed sekundą wypełniała jażń, tworząc sens bytu. Umysł wypełniony szmerem wspomnień, ruch firanki, nadchodzący kolejny sygnał z rzeczywistości. Nie chcę powrotu. Pożądane istnienie tu i teraz. Ciągłość nierealnego bytu, niewidzące realnego źrenice.
Nowy kadr z filmu snu. Homo Insipiens ubrany w krawat, brak wszelkich myśli. Brak ludzkich uczuć. Wyznawca natywnych religii. Zachłanność, chęć mordu jest przepustką do sukcesu. Circulus vitiasus na własne życzenie. W samotności snu rozszerzam swój umysł, wstępuję w pustkę, widzę nicość wypełniającą ją po brzegi. Oczekiwanie. Nie, nie...nie czekam. Niczego się nie spodziewam.
Homo Sapiens podobno recens, oczekuje czegoś, co swą niezwykłością przyspieszy bicie serca, czegoś co zerwie pęta racjonalnego, codziennego istnienia w świecie znanym i poznanym. NIC... co by mogło zaskoczyć. NIC... jest ukartowane, zaplanowane, zapisane, tworzy alibi.
Cud potrzebny na chwilę, by mieć odrobinę hermatycznej nadziei, że jest możliwe coś, co możliwym nie jest. Przełamanie własnej rutyny, przełamanie natywnych nakazów, złamanie rytmu codzienności, sprzeciw społecznemu ubezwłasnowolnieniu powtarzalnością i przewidywalnością. Potrzebny jest człowiek, który stąpa po wodzie, co napluje w oczy i powie effatha, co dotykiem ręki uleczy. Poszukiwany jest zielony ludzik z latającego talerza, duch znaleziony fabulacją w rodzinnej opowieści i magiczny talerz ouiya. Figury z gipsu płaczące nad rozhisteryzowanym tłumem, mglisty zarys postaci na szybie, wróżki pod telefonem. Cud. Cud za wszelką cenę poszukiwany, nie patrzą już w lustro, nie patrzą na s