Kilka dni temu
Wyszedłem z psem. Mocnym ruchem otworzyłem drzwi, przy okazji badając gorączkowo kieszenie, by znaleźć paczkę papierosów. Skręciłem w prawo u końcu żywopłotu, wsuwając jedną sztukę do ust - mój przeszło 6 letni rytuał ucieleśniał się.
Mijałem zaparkowane samochody, poganiając jak zwykle psa, którego mina była bardziej zmęczona niż twarz 60 letniego alkoholika, który myślami składa ręce do modlitwy do pana Boga, aby wreszcie pozwolił mu przestać się męczyć. Sunąłem między ludźmi wracającymi z pracy, zaabsorbowanymi cichym przemykaniem do bloku, gdzie reszta dnia mieli spędzić w towarzystwie ludzi, z którymi przyszło im żyć, w nienawiści lub miłości. Potrafiłem podświadomie -pewnie fałszywie- wyrysować ich życiorysy, porażki, a tempo przemykania pod domofon brzmiało temperamentem, który odbarwiał się na każdym ich czynie.
Mocne zaciągnięcie, wzrok ku lewej stronie na rozwidleniu dróg - idzie wujek. Wiedza, że będę musiał przypomnieć kierunek studiów, rok, plany na życie. Byłem na tyle nienastrojony do rozmowy, iż przeszedłem między drzewami z pagórka przy bloku, na parterze którym mieszkał mój stary kolega, który był najlepszy w piłkę, a jego ojciec umarł zbyt szybko, by nie zostawić nieodżałowanych ran. Szedłem tak z tym bagażem wyabstrahowanego smutku nie należącego do mnie, że od razu zakołatał w kontrze do mego usposobienia kształt drzewa, które mijałem, a trwał linią z przeszłością z przedszkola, kiedy z moim innym starym przyjacielem ustalałem plan utworzenia domku na drzewie.
Zaśmiałem się w sobie na ten pomysł.
Kolejne zmienne powierzchnie chodników i zieleni były cichym zaproszeniem do wejścia w głąb siebie, chociaż miałem tego dość.
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora