( fragment mojej książki:"Mały kraj") [ 51 ] Apetyt na lato lub co łączy Maciusia Pierwszego z Rudolfem H.
[ 51 ] Apetyt na lato lub co łączy Maciusia Pierwszego z Rudolfem H.
1.
Od jakiegoś czasu lekarze nas omijali, mając coś ważniejszego na głowie. Owszem, zdobywali się na pośpieszne i zdawkowe pytania o nasze zdrowie, ale był to urzędniczy wymóg. By ich zainteresować własną osobą, uciekaliśmy się do kłamstw, wymyślając nowe dolegliwości. W końcu zrozumieliśmy, że lekarze naprawdę mają ważniejsze sprawy na głowie. Przestaliśmy ich niepokoić, i zaczęliśmy żyć w cieple i w spokoju.
Ten stan pewności, co do naszych ról w szpitalu, okazał się nam błogosławieństwem. Otóż, wreszcie mogliśmy poczuć się zdani tylko na siebie, i to dodało nam skrzydeł. Uwolnieni od konwenansów, udawanych uśmiechów, od brania kłamstwa za dobrą monetę, od zniewolenia przez narzucenie nam niechcianych ról – mogliśmy wreszcie odetchnąć z ulgą.
Teraz na nowo mogliśmy palić kościoły, wiedząc, że przyjdą inni i je odbudują. Bo pięknie jest żyć w zgodzie ze swoją naturą.
Siedząc w cieple, ukryci za murami, odgrodzeni od świata, zaczęliśmy się zastanawiać, w imię jakiej odnowionej trumiennej mitologii Polacy będą umierać? Doszliśmy do wniosku, że niechybnie za biznes i pełne brzuchy kleru. I to gdzieś w Afryce czy w Azji. Lecz szybko przestało to nas obchodzić. Spokój, który przyszedł, gdy zrozumieliśmy, ze świat o nas zapomniał, otworzył w nas łaskawy czas spoglądania w korony drzew, śledzenia przelotów ptaków, rozmowy z kamieniem.
Już nie musieliśmy skakać sobie do oczu. Tak jakby nastał koniec epoki tyranów, a jeszcze nie nadszedł czas idiotów.
Te trochę trupów drzemiących w nas z poprzedniego wieku, no… ta swojska rewolucja robotniczo-chłopska, była już dawno zapomnianą bajką. I nawet nie raziła nas myśl, że nikt nie poniesie orderów za trumną. I wcale nie było żal. Śmieszne było to, że odejdziemy jak przez pijaka wzgardzony ostatni kiszony ogórek.
Czas okazał się dla nas łaskawy. Zamknął nas w bańce powietrza, i unosił gdzieś, tak dla zabawy kopiąc to tu, to tam.
Dlatego i nasze myśli gdzieś latały, krzyżowały się ze sobą w upale dnia, cieszyły nas, że były, i mogliśmy na ławeczce pogadać, ot tak…
- … Jak myślicie… - odezwał się Pułkownik – co dadzą na obiad? Bo ja zjadłbym mielonego z buraczkami i młodziutkie kartofelki.
- Ja schabowego. – Nowy uśmiechał się całą gębą.
- Dobry i schabowy – powiedziałem. – A co powiecie na dużą golonkę w kiszonej kapuście? Upieczoną w piekarniku. A do tego po ćwiartce?
- A jakże!... – roześmiał się Nowy.
- To ja już wolę ogórkową – włączył się Chudy. – Panowie, moja matka robiła taką ogórkową… Ech…
- Panie Judasz, no a pan? Na co ma ochotę? – zapytałem, bo jak zwykle milczał.
- Sam nie wiem… Może… rosół z makaronem?
- Dobre sobie! Przecież codziennie pan je ten rosół – byłem rozbawiony, ale i poirytowany. – Wymyśl pan coś świątecznego. No!...
Judasz wyglądał na zażenowanego. Milczał.
- To musi być dobry rosół – Nowy mówił z udawaną powagą.
- Dlatego nigdy nas nie częstuje. – Pułkownika też rozbawiły słowa Judasza.
- Panowie… - Judasz się zawstydził. – Ja powiem żonie, żeby więcej przyniosła.
- No! to cały gar. Tylu chłopa… - kpiłem.
- I niech żona nie zapomni o gotowanej kurze – dodał Nowy.
- Nie wstyd wam? – odezwał się Chudy. – Nam głupie zachcianki chodzą po głowie, a Judasz twardo stoi na ziemi. On się zadawala rosołem, który mu żona codziennie przynosi, więc nie traci energii na głupie myśli. My musimy jeść szpitalną papkę ze wspólnego kotła. Zazdrościcie Judaszowi… i kpicie. Nieładnie… - Chudy był uśmiechnięty, i po cichu też kpił z Judasza.
- Fakt. Mocne słowa. My marzymy, a Judasz nie musi. Farciarz z niego – powiedziałem.
- Ale, przecież i Judasz ma jakieś marzenia – podchwycił Pułkownik. – Może nie kulinarne, ale… No, nie wiem… Może nowy cielak, wieprzek, może podwyżka renty? To całkiem konkretne marzenia.
- Czy ja wiem… - odezwał się Nowy. – Na miejscu Judasza, to ja bym zamarzył o młodej, cycatej, z okrągłą dupcią. To dobre na reumatyzm, i wcale nie grzech. Bo lekarstwo.
- Panie Nowy! Pan jak zwykle o jednym – Pułkownik udawał zgorszonego. – A ciekawe jak tam u pana w praktyce?
- W praktyce? – I Nowy udał zamyślenie.
- Tak, tak! Panie Nowy. W praktyce. Otóż to!
- W praktyce, to różnie bywa – Nowy się roześmiał. – Ale co szkodzi pomarzyć.
- No widzi pan, panie Judasz – odezwałem się. – Trzeba trochę pomarzyć. A pan tylko – rosół i rosół.