Dotyk anioła
***
Lodowaty poranek, 31 grudnia, dla tych dwojga, miał się stać nowym początkiem. Blair, od samego rana czuła silne skurcze, które z każdą godziną się nasilały. Kobieta była przygotowana, ponieważ termin porodu minął kilka dni temu. Szybko zgarnęła płaszcz z wieszaka, podręczną torbę podróżną z podłogi i ruszyła do szpitala. Na rogu Sunset Park i Windsor Terrace, złapała taksówkę i w ciągu 5 minut była na miejscu. Od razu po przyjeździe została przewieziona do sali zabiegowej. Eleonor doszła do wniosku, że w końcu nadszedł czas, by przyjść na świat.
Chuck obudził się z okropnym bólem głowy. Skutek wczorajszej nocy i opróżnionej butelki Belvenia. Jeszcze zaspany, poszedł do kuchni zrobić kawę i coś do jedzenia. Pech chciał, że krojąc chleb niefortunnie palce wślizgnęły się wprost pod ostrze noża. Otępiały ogarniającym bólem stanął nad zlewem i ocenił szkody. Rana okazała się na tyle głęboka, iż należało założyć kilka szwów a co najważniejsze dobrze zdezynfekować i opatrzyć. Do najbliższej placówki miał raptem 15min, więc żeby nie tracić czasu złapał jednego z żółtych fordów Victoria, krążących po Manhattanie.
Przy okienku rejestracji potrąciła go wysoka, długonoga brunetka. Jakby skądś znajoma. Te oczy, włosy, usta, głos… Roztrzęsiona pytała o Blair swoją przyjaciółkę. Faktycznie to Anastazja. Nie zważając na płynącą strumieniem krew z ręki, zaczął przekrzykiwać młodą kobietę i zasypywać pytaniami pielęgniarkę. Gdzie jest moja żona? W której sali? Czy poród już się zaczął? „Niestety spóźniliście się Państwo.” - odpowiedziała ze smutkiem starsza pani. Ale zaraz Jej twarz się rozjaśniła: „ Gratuluje ma Pan córeczkę.”
Zawsze mamy wybór. Tylko od nas samych zależy tak naprawdę czy chcemy zboczyć z raz obranej ścieżki cienia… wWprost w stronę ciepłych promieni słońca. Pytanie brzmi czy mamy odwagę, by odwrócić własny los i przeznaczenie…