Dopełnienie
I znowu to samo. Dzień rozpoczęta w ten sam sposób, głowa na poduszce. Budzik pika non-stop a ty nie masz nic innego do roboty jak trzasnąć go i czekać aż się zamknie. Niemożliwe uczucie zmęczenia, na szczęście niebawem przejdzie, pierwsze spojrzenia wokoło, nic się nie zmieniło, dobrze. Poranki są najtrudniejsze, trzeba wstać znów obejrzeć się za siebie, okrutne wyrwanie z tego fajnego snu gdzie wszystko było miłe ciepłe, przyjemne. Jest trochę chłodno, mam nadzieję że temperatura się zwiększy. Dobra czas wstać. Gdzie są moje spodnie? Są jest git, pora znaleźć jakieś skarpetki i będzie znośnie, która to już? Muszę przestać tak zrzędzić. Łazienka, umyć twarz, ogolić się, o kurwa ale mam paskudny ryj. Znowu wory pod oczami, nie powinienem tak późno kłaść się spać, ciekawe czy mam coś do żarcia w lodówce? Pora coś zjeść. Nie wiem sam chyba za rzadko robię zakupy, na szczęście jest jeszcze nie spleśniałe mleko i płatki w szafce, wypije do tego herbatę i mogę lecieć do roboty. Drzwi zamknięte, nadal zmęczony ale niech będzie, gnam na autobus i mam nadzieję że nie będę musiał tak długo czekać jak wczoraj aby przyjechał. Nienawidzę tego miasta chociaż na pewno ma o wiele więcej zalet niż wad ale jeżeli mieszka się tu od urodzenia to te zalety zaczynają znikać a człowiek bardziej wyczula się na wady których inni nie zauważają. Strasznie, niby zimno na zewnątrz a jak ubrałem kurtkę to mi gorąco, dobra nie ważne jeszcze zobaczymy jak się wszystko zmieni. Przystanek, ci sami ludzie od trzech lat nic się nie zmienia, kobieta w czerwonym płaszczu gdy pada i jest zimno, stary dziadek który co wtorek i piątek jedzie na rynek, ta miła dla oka blondynka która wysiada przy uniwersytecie niedaleko mojego biura, niby od trzech lat razem a tak naprawdę nic o nich nie wiem, niemi świadkowie własnego życia, idą obok siebie nic nie znacząc, okropne. O a to co?! Jak fajnie, nie wiem w sumie skąd się tam wziął ale miło, znalazłem cukierka w kieszeni, zjem go sobie teraz, e przynajmniej odrobina słodyczy wśród goryczy tego nieprzyjemnego świata. Nadjechał autobus, tak autobus, nie wsiądę, zawsze sobie mówię nie wsiądę a wsiadam, ciekawe. Nie zrobię tego co zwykle dzisiaj, a jednak pojechałem. Jestem beznadziejny. Tak, jak można o sobie mówić gdy się nie robi nic oprócz życia, hmm życia? Jak to można nazwać życiem, ja bym raczej to nazwał egzystencją, niczym więcej, to wygląda naprawdę żałośnie, wstać, zjeść, umyć się, wyjść, pracować, wrócić, obejrzeć wiadomości i znów iść spać. Wiadomości, faktycznie wiadomości, to jest to! Wczoraj w wiadomościach, o czym to oni mówili, ach przypominam sobie, o ataku, tak 61 osób martwych, paraliż stolicy, nie wiem, niech wiedzą, że to dobrze, że Ci którym Oni robią krzywdę poniosą karę. Zauważyłem to jakiś czas temu, wydaje mi się że Ci ludzie których wyzwalamy z wpływu terroru wcale tego wyzwolenia nie chcą, a czasami wręcz mam uczucie że jestem prawie taki sam. Niby mam pracę, przez wielu nazywaną „dobrą” ale tak naprawdę czuje się podle siedząc tam i nic nie robiąc, dla niektórych takie nic nie robienie i zarabianie tyle co ja zarabiam to w sumie by pasowało ale nie mi. Cały świat milknie obok mnie, nie obchodzi mnie facet który siedzi obok mnie, nie obchodzi mnie kobieta w czerwonym płaszczu, nie obchodzi mnie dziadek ani blond dziewczyna, nic mnie nie obchodzi, mam tylko ochotę wyrwać się z tego wszystkiego i mieć wreszcie święty spokój. Tak, odpoczynek. Zawsze w autobusie zwracam uwagę na kierowcę, w sumie przez całą drogę z przystanku przy domu aż do biura to on włada życiem każdego pasażera. Przejeżdżamy skrzyżowania na których On mógłby decydować o życiu i śmierci, mijamy most na który mógłby wjechać i skręcić wprost na barierkę za którą czeka Kostucha. To nie musi być prawdą, znam go od prawie zawsze, „znam” jeździ co drugi tydzień, jak zawsze czarne okulary, lekki zarost i ten szelmowski uśmiech. Nikt kto by zauważył tego faceta wieczorem w bramie nie utrzymałby swego s