Diabli balast
Do dwóch par różnopłciowych umiałem jednak liczyć. Osóbka brakująca do kompletu była bardziej odważna od koleżanki, do tego nie tak skromna i cnotliwa. Na nasze wtargnięcie nie zareagowała najmniejszym nawet gestem, mrugnięciem powieką ani głosem. Tak, jak ją matka urodziła, tak i bez fałszywego wstydu zaprezentowała naszym oczom swoje wdzięki w całej okazałości. Nawet w lepszej niż zaraz po urodzeniu; nie była już noworodkiem, ale w pełni rozwiniętą kobietą, ze wszystkimi przynależnymi jej przyległościami, wypukłościami i krągłościami.
„W całej okazałości” nie było właściwym określeniem. Pokazywała, że nie ma nic do ukrycia „w całej rozciągłości” – leżała na tapczaniku wyciągnięta na wznak, z rozrzuconymi na boki rękoma i jedną nogą lekko podkurczoną, a drugą opartą o podłogę. Dalej okazywała nam swoje całkowite desinteressement, pochrapując tylko z lekka, co chwila wydając też głębokie, przedłużające się westchnienia; widocznie była w najgłębszej fazie marzeń sennych, dokańczając poprzednie miłe chwile przeżywane na jawie.
Mimo niezwyczajnego widoku, jedno w tym było pocieszające. „Diabli balast” na pokładzie żaglowca można było zneutralizować i zapobiec nieszczęściu załogi oraz statku poprzez rozebranie niewiasty. Naga kobieta zawstydzała rozszalałe fale i w ten sposób uspokajała sztormowe morze. W naszym przypadku nie musieliśmy nawet tego robić, damulki były już rozebrane. Odebrałem to jako iskierkę nadziei, że uda się i u nas wykorzystać ten marynarski przesąd.
(...)