Czarna Kompania - PROLOG
-Witajcie. - rzekł lekko gburowatym głosem. - Jak się zwiecie i skąd jesteście?
-Derian z Brumy.
- od dawna jesteście na tym szlaku?
-Od dwóch dni.
-Zatrzymywaliście się gdzieś?
-W gospodzie „Pod Smoczym Pazurem”.
-Zatem musimy was zabrać z powrotem do miasta. Nasz posłaniec został zamordowany na tym trakcie, niecałe pół kilometra stąd.
-Nie mam na to czasu. Stamtąd właśnie idę i spieszy mi się do Ravenfall.
-Dowiedzieć się musimy czy aby w takim razie mordercy na wolność nie puszczamy. Jak nie pójdziecie dobrowolnie to siłą was zawieziemy! - krzyknął żołnierz, wyciągając topór zza pasa.
-Przestań machać tymi łapami, bo ci je utnę... - syknął Łowca.
Jak na komendę dwaj pozostali strażnicy wymierzyli mu w plecy szpikulce drzewców. Otoczony mężczyzna kopnął w ostrze wbitego w ziemię miecza. Brzeszczot poszybował ze świstem w górę, rozrąbując na pół twarz jednego z agresorów. Przeciwnik padł na ziemię w konwulsjach, kryjąc głowę za okutymi ramionami, dokładnie w tym samym czasie, gdy Derian wykonał szybki piruet, przecinając na pół drzewce halabardy drugiego strażnika. Kątem oka Łowca dostrzegł zakutego w zbroję płytową dowódcę, próbującego staranować go tarczą. Szybko odskoczył w tył, tak by stratowany został drugi z oponentów. Fortel się powiódł. Usłyszał głuche uderzenie tarczy i chrzęst kolczugi padającego na ziemię żołnierza. Oficer zamachnął się na podróżnego toporem. Chybił jednak o włos. Parowanie ciosów nie miało sensu gdyż broń strażnika z pewnością wytrąciła by miecz z rąk broniącego się. Zamiast tego wykorzystał atuty swojej lekkiej zbroi i zwinności, aby sprawnie unikać ciosów. Po krótkiej chwili wypatrzył lukę w obronie oponenta. Żołdak miał nie osłoniętą szyję, Już zamarkował uderzenie nad głowę, by potem szerokim łukiem ciąć w krtań, gdy nagle poczuł tępy ból z tyłu czaszki. Jak w zwolnionym tempie ujrzał jak miecz wypada mu z ręki, odbijając w błyszczącej, zroszonej krwią klindze słoneczne promienie. Zatoczył się i przewrócił na plecy. Nim stracił przytomność ujrzał tylko wykrzywioną we wściekłym grymasie twarz staranowanego człowieka. Trzymał w ręku krótką, dębową pałkę. Zaczęło mu migotać przed oczami. Derian chciał przetrzeć je rękoma, by pozbyć się ciemnych punktów, rosnących z każda sekundą, lecz kończyny miał jak z ołowiu. Ostatnią rzeczą jaką zobaczył przed utratą świadomości, był oficer wiążący mu przeguby jego własnym łańcuchem.