Ciepłe maile i herbata cz. 3
Ewa, ściskała mocno telefon w dłoni, czyniła to jakby z niedowierzaniem, powątpiewaniem, w jej głowie, jak karuzela obracały się różne myśli. Przyjadą, jutro, do Nas, do mnie, o ósmej.
-Zapraszam
Z pędzącej karuzeli myśli, wyrwał ją głos mężczyzny, który oznajmił, że nadeszła jej kolej. Ewa bowiem, przyszła zapisać się na studia. Przekładała tę decyzję w czasie, odkładała na różne półki życia, aż w końcu nadszedł ten moment. Ileż można siedzieć w tym samym fotelu bezruchu?
Pedagogika, od zawsze wiedziała, że to jest właśnie jej droga, jej ścieżka, jej cel w życiu. Ewa, różniła się zawsze, od innych dziewcząt w swoim wieku. Była mądra, wszystko miała poukładane w odpowiednich szufladkach życia, zawsze podejmowała przemyślane decyzje, była niezmiernie odpowiedzialna. Niebywale opiekuńcza. Z czułością w głosie, dbała o swoją Babcię, martwiła się o los swojego „milczącego” ojca, przejmowała się „dojrzewaniem” swojej buńczucznej przyrodniej siostry, łatała jej wszystkie wybryki, trapiła się zdrowiem dziadków, bała się bowiem, każdej kolejnej straty, tych których kochała. Smuciło ją, kiedy ukochana ciocia zaszywała się nićmi milczenia, sprawy dnia codziennego nie jeden raz spędzały jej sen z powiek. Mieszkając na w spółkę z ojcem, była pielęgniarką, kiedy to trzeba było podać ojcu lekarstwa, nasmarować przeciążone plecy rozgrzewającą maścią, zaparzyć ziółka, kucharką – przyrządzała pyszne dania, piekła słodkie ciasteczka i rozpływające się w ustach słodkości, z sekretnego zeszyciku babci czerpała te wszystkie pomysły, niezbędne porady, czarowała smakiem, zapach niedzielnego rosołu z lubczykiem zapraszał. Była też ogrodnikiem – dbała o każdą roślinę w domu, podlewała, wycierała listki, dodawała nawóz, lubiła otaczać się kwiatami, uważała, że zostały zesłane z raju. W domowym ogródku sadziła piękne z powietrza oplątwy, gęste ramiona bluszczu, wilce, królową kwiatów hortensję, aksamitki, pelargonie, maciejkę, która intensywnie pachniała każdego wieczoru. Nie mogło, również zabraknąć pięknych Lilii, dzikiej róży, słoneczników...
Kochała kwiaty, wydawało jej się, że także jak Ona mają duszę, delikatną, wrażliwą. Dlatego czuła się im w jakiś sposób potrzebna, mogła otaczać je opieką, sama lubiła tę opiekę dawać, potrzebne jej to było do życia jak tlen.
Była też krawcową – przyszywała guziki, cerowała skarpetki, zaszywała dziury w kieszeniach. Osobistą stylistką Taty, zawsze czuwała, by miał świeżo wyprasowaną koszule, znakomicie dobrany krawat, nienaganny garnitur. Dbała, by jesienią zakładał ciepły sweter, zimą czapkę i szal. Jako architekt sprawdziła się doskonale, urządziła ich mieszkanie, zaaranżowała wszystko, od a do z, poczynając od kolorów ścian, na ozdobach, dodatkach kończąc. Powołała do życia, to małe, dwuosobowe mieszkanie.
Wychodząc z dziekanatu, nagle poczuła dziwne szarpnięcie. To strach, od jakiegoś czasu znała to uczucie doskonale.
Co będzie jak Irena zacznie wypytywać, rozdrapywać rany, które wciąż były świeże, co zrobi, kiedy Iza będzie chciała u niej zostać, z nią zostać...
Wracała w pośpiechu do domu. Wciąż mieszkała w ich wspólnym mieszkaniu. Wszystko było takie same, nie zmieniła niczego. Chociaż minęło pół roku, dla niej czas zatrzymał się w miejscu.
Żyła jakby w uśpieniu. Wstawała, ponieważ musiała, jadła, żeby jeść, myła buzię, czesała włosy, ubierała jakiekolwiek ubranie, wciąż w kolorze czerni. Nie uśmiechała się, a jak już to robiła to bardzo rzadko, zaraz łapała się na myśli, że to niedorzeczne, podstępnie człapało za nią poczucie winy. W lodówce oprócz światła mieszkały jakieś pomidory, kawałek żółtego serca, słoik musztardy i masło.