Brześć (fragment, cz.1)
Kontrola graniczna innych pasażerów w międzyczasie też się zakończyła. Wolałem więcej już nie ryzykować, poleciłem więc Sławkowi siedzieć przy mnie. Lokomotywa szarpnęła i pociągnęła wagony; ruszyliśmy. Po krótkim czasie dojechaliśmy do pierwszej stacji po drugiej stronie granicy. Wreszcie Brześć. Kolejny etap podróży był za nami.
Wysiedliśmy z wagonów. Ponownie przeliczyłem podopiecznych. Była cała trzydziestka i pani Anna, tłumaczka. Poprosiłem ją, aby szła z tyłu i miała baczenie na Sławusia. Sam poprowadziłem hufiec w kierunku potężnej bryły dworca. Weszliśmy do charakterystycznego budynku, wyglądającego na zbudowany na przełomie XIX i XX wieku. Zaskoczyła nas wielkość hali dworcowej. Zadarłem głowę – wysoko nad nami zawieszony był półkolisty sufit. Ale ogrom! W tej przestrzeni ludzie wyglądali jak mrówki. Rozejrzałem się wokół – hol był zapchany tłumem podróżnych i ich bagażami, nie było mowy o znalezieniu wolnej ławki. Środek holu był całkowicie ich pozbawiony; ledwie kilkanaście ław stało pod ścianami. Wszystkie zajęte były przez zmęczonych podróżnych. Ogromna ciżba ludzka stała, przechodziła lub po prostu siedziała bezpośrednio na posadzce. Widocznie cierpliwości i niezważania na niedogodności nauczyło ich doświadczenie życia w Związku Radzieckim.
Zawołałem wszystkich w jedno miejsce i krótko poinstruowałem:
– Słuchajcie, nie rozchodźcie się. Pójdę dowiedzieć się, czy są i gdzie mogę odebrać nasze bilety na podróż do Moskwy.
– A to ich pan nie ma, panie komendancie?
– Nie mam, nie było czasu. Wiecie, jakie były problemy z wyjazdem. Mieli jednak w czasie naszej podróży załatwić. Mam nadzieję, że bilety na nas już czekają. Pani Aniu, pani dowodzi.
– Jaa?! Ale…
– Jest pani przecież moją zastępczynią. Wszystko będzie dobrze. Sławek, idziesz ze mną.
– Już się nie zgubię, panie komendancie. Może zostanę z chłopakami?
– Wiem, że się już nie zgubisz, jednak jesteś mi potrzebny.
– A do czego, panie komendancie?
– Sam widzisz, jaka tu ciżba. Muszę mieć kogoś, kto będzie z daleka widoczny, a jesteś wyższy ode mnie. W razie czego utorujesz mi też drogę w tłumie. Poradzisz sobie, prawda? No i we dwóch raźniej. Chodź, nie marnujmy czasu.
– O, ja panu komendantowi utoruję drogę! Niech no tylko ktoś stanie na drodze!
–