Bocianie gniazdo
-To nie jest mój syn ! – zdecydowanym głosem wykrzyczała Ewa i wybiegła z sali trzaskając drzwiami. Poczuła się jakby stanęła na krawędzi beznadziei – co robić ?!
W swojej sali rzuciła się na łóżko, kołdrą zakryła głowę i rozszlochała się na dobre.
- Co się stało pani Ewo ? Coś z dzieckiem ? – kobiety z sali zebrały się wokół łóżka płaczącej matki, zaniepokojone i współczujące.
- Proszę wracać do łóżek, drogie panie – rozległ się zdecydowany głos ordynatora – pani Ewo, zapraszam do mojego gabinetu. Uniósł kołdrę, podał jej rękę i obejmując ramieniem wyprowadził na korytarz. W gabinecie podał roztrzęsionej dziewczynie środek uspokajający i coś zaczął mówić. Do Ewy nic nie docierało. Owładnęło nią jakieś dziwne uczucie. W głowie chaos. Po dość długim czasie zaczęły do niej dochodzić słowa lekarza….
… tak więc raz jeszcze serdecznie panią przepraszam. Siostra powinna panią uprzedzić, taka pomyłka zdarzyła się po raz pierwszy w naszym szpitalu. Będę wdzięczny, jeśli nic pani nie powie pacjentkom, inaczej wybuchnie panika. Bardzo panią proszę !
Ewa wróciła do sali. Już nie płakała. Nareszcie zaczęła myśleć – pierwsza świadoma konstatacja: ,,moje dziecko jest głodne, nie nakarmiłam mojego synka ! Na pewno biedny płacze!” Wybiegła do sali noworodków. Oddziałowa bez słowa podała jej maluszka w pieluszce, tym razem miał rączki na wierzchu, by mogła sama obejrzeć tasiemkę. O dziwo – Łukasz nie płakał. Patrzyły na nią uważnie ciemnobrązowe oczka, zupełnie takie same jak u jego ojca. Przytuliła zawiniątko , maluszek chciwie przyssał się do piersi. „Ciekawe kiedy „Antek” po nas przyleci ?” – pomyślała Ewa .
26 lat później, w tym samym szpitalu przyszła na świat córka Łukasza – Ania. Od razu trafiła w ramiona swojej mamy.