Blokada umysłu
Tekst jest kopiowany i niestety pozjadało mi akapity ; /
Przy okazji i chwilce wolnego czasu postram się poprawić.
Gdyby śmierć niosła ze sobą wolność, to popełniłabym samobójstwo. Aleprawda jest taka, że nikt nie wie, czy po śmierci nie jest przypadkiem jeszcze gorzej,bo jeżeli tak, to nie warto zbyt szybko umierać. A jeżeli nie, to cóż, w takim razieludzie są strasznie sentymentalnymi tchórzami, bo wolą żyć, niż przekonać się, co jestpo drugiej stronie srebrnego lustra.Lecz nie jestem tchórzem. Zresztą nigdy nie byłam. Kto jak kto, ale to zawsze jaw ciemności szłam pierwsza. To ja wybierałam wyzwanie w grze w „prawdę iwyzwanie”. To ja szłam do odpowiedzi ratować innych. To ja mówiłam, co myślałambez przejmowania się jakimiś głupimi konsekwencjami. To ja wypominałam ojcu jegobłędy, w czasie niezliczonych kłótni. To ja się mu stawiałam. Nie tolerowałamtchórzostwa, niezdecydowania, użalanie się nad swoim losem .Zwłaszcza wobec siebie. Wyzbyłam się ich już w dzieciństwie. Jeśli miałabym jew jakiś sposób sobie wyobrazić, to byłyby to nędzne mady, wijące się we wnętrzumartwego zwierza, żywiące się nim. Ludzie bez silnej woli i żelaznego ducha byli wmoim mniemaniu istotami słabymi, bezwartościowymi bardziej, niż cuchnący trup,którego zżerały szczury. Wiedziałam, iż, żeby przetrwać muszę być zahartowana,odporna na ból i nienawiść innych.Ceniłam ponad wszystko honor. Nigdy nie złamałam żadnej obietnicy, też dziękitemu, że nie przyrzekałam niczego bezsensownego. W moim życiu nie było miejsca nabłahe, mało ważne rzeczy. Trzymałam je od siebie na odległość.Nie bałam się. Prawie nigdy nie odczuwałam strachu, jeśli chodzi o wewnętrznylęk przed życiem. Rzucałam wyzwania nawet wiatru. W oczach błyszczała minienawistna iskierka. Jednak mimo wszystko, gdzieś głęboko, byłam marzycielką.Chorą psychicznie romantyczką w dosłownym tego znaczeniu. I choć dawno mogłamsię przekonać, co znajdę po drugiej stronie lustra, to nie chciałam. Nie, nie bałam się.Ja nie jestem obrzydliwym tchórzem. Najnormalniej byłam ciekawa życia żywych.Lubiłam obserwować nieświadomych prawdy ludzi, którzy potrafili jedyniewykonywać mechaniczne czynności, które wydawały im się takie ciekawe.Widziałam jak wielu z nich gnije od środka, jak pełzają w ich ciałach larwy,wysysając życie. Niczego wobec tych ludzi nie czułam, prócz odrazy i wstrętu.Unikałam jakiegokolwiek kontaktu z nimi, jakby byli co najmniej trędowaci. Chociażponiekąd byli, tylko nie w namacalny sposób.Jeśli chodzi o mój fizyczny byt, bo inaczej tego nazwać nie mogę, to po ucieczce zdomu, tułaczce na dworcach, zarabianiu w najpopularniejszy sposób wśród ćpunów iporzuconych dzieciaków, wreszcie trafiłam po licznych godzinach przesiedzianych wszpitalu i na komisariacie do czubków.Dopiero w zakładzie dla „umysłowo upośledzonych” zrozumiałam, czym jestprawdziwa choroba psychiczna, a czym tylko jej zakrzywienie. Śmieszyła mnie całasytuacja. Rozmowy z psychologami, zajęcia w grupach, rysowanie swojego „ja”.Wszyscy naprawdę chorzy ludzie, nie pojmujący żadnych wartości tego światachodzili na zewnątrz, za murami zakładu.Wciąż widywałam w snach różne makabryczne sceny, jak opustoszałe fabryki, wktórych składowano poodcinane, starannie posortowane , nadgniłe ludzkie częściciała. Były tego masy, całe sterty. Miewałam też sny, gdy wypruwałam żyły gołymirękoma, wciąż oddychającym ofiarom, a ich krew, zebraną w wiadrach, wylewałamprzez brudne kraty odpływów.Lubiłam wpatrywać się w moją współlokatorkę. Była dziwna. Rzadko sięodzywała. Wpadała w transy zapatrzona w jedno miejsce. Najczęściej we mnie.Mówiła mi potem, że musze odejść.Ale ja nie chciałam jeszcze odchodzić. Chciałam obserwować, pomyśleć nadlosem. Losem tego stada, zeschłej