Bitwa, żołnierze i król
Z trójki żołnierzy króla Venceslausa Gregory’ego I, którzy przybiegli mi z pomocą, został tylko jeden. Ledwie radził sobie z przeciwnikiem. Pozostali leżeli powykrzywiani pod dziwnymi kątami na wydeptanej trawie. Co się stało? Przecież szło im tak dobrze.
Na mnie biegł już ostatni wróg, spośród wszystkich, którzy przedtem otoczyli mnie orszakiem. Zadałem cios. Moja klinga ze zgrzytem przejechała po stali przeciwnika. Ten zwinnie wymanewrował i ugodził mnie w bok. Nie przejmowałem się bólem czy krwią, jedynie sapnąłem, gdyż teraz liczyła się jedynie wygrana. Wyprowadziłem cios i obdarzyłem wrogiego żołnierza solidnym rozcięciem na brzuchu. Ten złapał się za bolące miejsce. Po chwili przystąpił do ponownego ataku. Ciął, starał się trafiać, posuwał do przodu. Nie byłem mu dłużny. Walka była wyrównana, do czasu, kiedy przeszył mnie ogromny ból w plecach. Ujrzałem miecz wystający z mojej klatki piersiowej, który równie szybko się wysunął, co mnie przebił. Upuściłem rękojeść mojej klingi i opadłem na kolana. Złapałem się za brzuch. Była na nim rana, z której wylewały się ogromne ilości krwi. Zostałem kopnięty i poleciałem twarzą wprost w błoto.
Nie wiem, jak długo leżałem. Nie byłem w stanie się podnieść. Zdołałem jedynie wysunąć rękę przed siebie i delikatnie unieść głowę. Przed oczami zamajaczyły mi czarne plamy. Odgłosy bitwy nagle uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Krzyki, zderzenia mieczy, dźwięk upadających ciał. Rąbnąłem głową w chłodną ziemię.
Nie sprostałem wyzwaniu, nie pokonałem wroga i nie pomściłem mojego przyjaciela. W dodatku skończyłem tak jak on. Teraz mogłem liczyć tylko na to, by nasze królestwo jakimś cudem wygrało i żeby śmierć mojego przyjaciela nie poszła na marne. By śmierć poczciwego władcy umocniła wszystkich ocalałych.
[i] w średniowieczu było to ciężkie zatrucie sporyszem, w początkowej fazie często mylone z trądem.