Bez odpowiedzi
Eksplozja światła ze środka ziemi była tak wielka, że swą rozpiętością objęła niezliczone połacie zatopionej w bagnie ziemi. Można by było się czołgać dla zachowania spokoju ducha, a jednak nie było to najprzyjemniejsze z rozwiązań, bowiem błoto niekoniecznie napawało optymizmem, a myśl o taplaniu się w nim niczym rozradowane wieprzki nie dała rady przedrzeć się przez zaporę obrzydzenia wewnętrznego dla zewnętrznych plwocin jakie wyprodukowała ziemia. Nie pozostało więc nic innego jak dwunożny marsz w stronę tajemniczego strumienia światła. A był to marsz niemniej trudny niźli spacer po ostrzu noża. Czyżby trud miał się opłacić? Człowiek, w nieskończoności swego pojmowania rzeczywistości, światła takiego nie widział jeszcze, dlatego też z pewną powagą w głosie rzekł: „Iść czas” i ruszył przed siebie obierając za swą ścieżkę te najdogodniejsze skrawki terenu. Mimo konieczności zanurzenia swych dolnych kończyn w owych ziemskich włościach jakże chlupkich i zasysających do wewnątrz każdego śmiałka, który odważył się na kolejny krok, człowiek starał się odkryć zagadkowość światła. „Starał się”... jest to niezwykle trafne określenie tych komicznych zmagań z grawitacją i nieznaną siłą błotnistego gruntu pod stopami. Ileż to się człowiek może dowiedzieć sam o sobie na przekór wszystkiemu pchając palec między drzwi pragnienia a futrynę potrzeby. A żeby tego było mało to przytrzaśnięty cieszy się jak dziecko i prosi o więcej masochistyczne swe ciągoty ujawniając wszem i wobec.
Jednym w miarę godziwym odruchem losu było powolne przybliżanie się do tajemniczego światła, co w gruncie rzeczy dawało nadzieję na odkrycie co jest jego źródłem. Cóż, jak to mówią, ciekawość ludzka nie zna granic. A jednak ciekawość jest tylko skleconym powolnie w zakamarkach umysłu pytaniem o rzeczy, na które nie dane jest znaleźć odpowiedzi. Albo też... odpowiedź znaleziona będzie niedostateczna... zawsze niedostateczna. Wszelka kontrakcja w tej właśnie sferze jest czymś niebotycznie sterczącym ponad człowiekiem, czymś w rodzaju łobuzerstwa wobec zagadek, które nie chcą zostać odkryte.
Skoro każde zadawane pytanie oznacza podrzędność pytającego, to po co ukazywać swą uniżoność. Lepiej wprawdzie gęby nie otwierać jeśli z góry człowiek ma przeświadczenie o nieotrzymaniu odpowiedzi. Znak zapytania przecież ma kształt bicza uplecionego z wątpień i niepewności. Tajemnica bowiem istnieje jedynie dla oczu, które nie chcą widzieć, niedowidzące oczy z kolei to tylko niewolniczy duch. To niewolnictwo sądzić, że trzeba rozwiązać zagadkę światła wypływającego z głębi ziemi, kiedy przecież można przejść dumnie obok niego nie reagując, ciesząc się jedynie z zaistniałej rzeczy... czyli z faktu, że to światło istnieje.
Analiza zaistniałej sytuacji jest więc bezsprzecznie groteskowo - szalonym szarpaniem nierozwiązywalnych, jako że nie istniejących łańcuchów. Najważniejsze jest bowiem to co trwa, co napełnia energią i daje siłę by skrzydła wzbiły się do lotu. Wszystko inne jest nie tyle arbitralne, co absurdalne w swej nieskończoności.
Rozwiązywanie problemu istnienia i trwania jest swoistym szperaniem, patroszeniem, wierceniem w czymś co jest czyste i nieprawdopodobnie niesamowite. Po cóż więc grzebać skoro witalniejszym jest smakowanie owego istnienia. Na tym warto skupić całą swą uwagę i dać spokój rozwiązywaniu krzyżówek podsuwanych przez serce i umysł bowiem ani serce ani umysł krzyżówek tych i zawiłości własnych nie potrafią rozwiązać należycie. A skoro one tego nie potrafią to i cała reszta jestestwa człowieczego nie naruszy tej tajemnicy.
Cieszmy się więc tym co jest i nie pytajmy: „z jakiej przyczyny?” i „w jakim celu?”.