Gapiłam się na nią z pozycji siedzącej, prawdopodobnie z miną certyfikatowanej debilki. Czułam, jak zdrowe zmysły odbiegają ode mnie truchcikiem, nie pomachawszy nawet rączką na do widzenia.
Powybijam wszystkich wkoło, będę sierotką wesołą.
Nie chciałam spać na tym łóżku, pod upiorną fotką, która zdawała się śledzić człowieka oczami. W dodatku te cholerne drzwi, niczym w bunkrze z serialu ,,Zagubieni". Mogłabym je ewentualnie znieść, gdyby jako bonus dodali do nich przystojniaczka Sawyera, ale nie dodali. Żadnych atrakcyjnych badboyów z dołeczkami w policzkach, jedynie koszmarne żelastwo na wprost łóżka - ni w pięć ni w dziewięć, jak jakiś obłąkany sejf.
Poziom antypatii rósł we mnie z minuty na minutę, grożąc wylaniem uszami.
O matko... Stał tam w aureoli wiosennego słoneczka, jak jakiś książę z odzysku i pytał, czy mi może wleźć w prywatność.
Gdyby się gapił, zaczęłabym się obawiać gwałtu, rabunku i zabójstwa. Niekoniecznie w tej kolejności.