Po chwili usiadłem w cieniu lipy, niedaleko brzegu stawu. Po drugiej stronie ganiały się kaczki, a na wodzie układały się cienie drzew. Widziałem również bawiące się i krzyczące dzieci, a także jeźdźca, którego koń, zakończywszy polewanie, uniósł w górę rozwiany ogon i dorzucił jeszcze kilka kul łajna. Pomyślałem szkoda, że nie ma syna. Patrząc przeżywałem zachwyt. Cienie, liście, źdźbła trawy skrywają w sobie piękno. Wtem doświadczyłem swego nieistnienia. Sądziłem, że byłem tancerzem, a spostrzegłem siebie jako taniec...
Znalazłem się na skraju parku. Pomiędzy brzegami koloru smarków, dostrzegłem wody jeziorka. Stałem z opuszczonym podbródkiem i zamkniętymi oczyma, jakbym podglądał własnego siusiaka. Serce pod wrażeniem piękna i ciszy, prawie że przestało mi bić.
Więcej