Ratmir spojrzał na cyferblat zegarka na ręku. Do końca przerwy obiadowej pozostało dwanaście minut. Chciało mu się tylko jednego: stanąć na czterech i nigdy więcej nie powstawać na dwie nogi. Nieszczęście polegało nie na tym, że świat dwunogich jest taki zabagniony i podły, a na tym, że sam nie był ani odrobinę lepszy od tego świata.
Noc była czarniejsza od riasy Afrykanina, i tak samo buro-podpalana. Po lewej stronie znajdowały się chyba niewidoczne stąd strumienie: grzmiał stamtąd satanistyczny chichot żab. W oddali migotała gwiezdna mgławica świateł przedmieść Dżumachły (drugiego co do wielkości miasta niepodległej Republiki Bakłużyno), a o czterdzieści kroków żółciały trzy okienka stojącego na uboczu domku
Więcej