Kobieta jak Księżyc ośmiela pełnym blaskiem. Powoli badam skórę z każdym pieprzykiem. Delikatny obłok spoczywa na twarzy. Gdy przychodzi noc, czekam aż się rozjarzy.
Skryta welurem zaprasza swą tajemnicą. Odsłania cząstkę, resztę za kurtyną kryjąc. Kruczoczarna suknia podkreśla kusą łunę. Oczami wyobraźni rozbieram Lune.
W końcu brak, co przeciąga się nieskończenie. Horyzont zastanowiony nieswojo dnieje. Cisza, która każe tęsknić na parapecie. Pustka – jakiś niedosyt na nieba kaszkiecie.
Uchyl mi podwoje swoimi ramionami. Pochyl się z ciepłem, smyrając wciąż wargami. Odejdź, bym mógł zatęsknić i czekać ponownie. Lekko z zimnem żegnać ułudki wiosenne.
Tak marząc mam cię w swym gardle, W głowie, na skraju przestrzeni. Uspokój suknią burzy fale. Pozwól podążać liniom źrenic.