Wspomnienia matki
Jeszcze kilka słów o Johnym i kruchej postaci na tle białej ściany, która wprawia o drżenie skroni nawet teraz po trzydziestu latach.
Czytaliśmy w dzieciństwie z Hope wiele listów matki. Jak to z czytaniem kiedy ma się siedem potem dziewięć i dwanaście lat z każdym rokiem słowa zmieniały się w przedziwne słowne konstelacje. Nieznane odległe światy i światki zbyt dalekie.
Hope ! Jim! tam nie sięgniecie. Nie. Zabierzcie krzesła, wyjdźcie na nie, wzbijcie się na palcach. Spróbujcie być dorośli. Zrozumieć świat o dzikich rysach.
Mimo prób stare listy każdego roku były listami nowymi, z zapachem papieru wprost spod ręki, atramentem jeszcze mokrym i plamą kawy gdzieś w górnym rogu. Pachniało w pokoju. W całym domu unosił się zapach mocnej i pewnej kobiety. Tak naprawdę dopiero w wieku osiemnastu lat zaczęły mieć ten pełny wymiar i smak listów miłosnych, chowanych dokładnie na dnie szafy pod stertą białych serwetkowych cudeniek. I ten smak mnie poruszył. Pierwszy smak o którym śniłem z wypiekami na twarzy wciśniętej w poduszke, o którym rozprawiałem podczas lekcji, który przeklinałem i który kochałem. Tak kochalem.
Któregoś dnia znaleźliśmy mały kwiat zupełnie płaski i gładki. Diabli nadali to domowe odkrycie. Pamiętam długo przed matka nosiła go w książce, potem w portfelu. Zawsze z uśmiechem, z tym błyskiem gdzieś w oku, który drażnił i zachwycał, rodził nienawiść i miłość. Wspólczucie. Aż nadszedł dzień w którym znikł. Przypuszcam że to ojciec. Śmieć ? - to nie tak. Ojciec zawsze był ważny. I ważna była matka. Johny był ważny - potem. Po śmierci.
Długo siedziała kołysząc stare kości w wiklinowym fotelu obłożona książkami wygladała jak bohaterka romansu,. Była nią. Jedyną i główną, ale my ją kochaliśmy. Naprawdę. Bo matka. I Johnego wybaczyliśmy. Siedziała tak przez cztery dni, potem kolejne cztery. Wydrążyła już fotelem całą wieczność w twardym parkiecie, ale nie wiedzieć czemu dom nie podupadł w żdnym razie na zdrowiu. Tylko ona z czasem umarła po cichu jak ćma.
Po trzydziestu latach boję się przekroczyć próg, zachłysnąć się domem, zapachem.
Boję się uściąść w fotelu który wciąż tkwi pod oknem na tle białej ściany.
Grzbietów książek, kurzu na półkach, uschłego kwiatu na parapecie nie dotknę nigdy.
I ten zapach miłości, kawy, atramentu. Pełno w szafach mojego przekleństwa.