W moim śnie...
Kiedy byłam w lesie po zioła, nagle usłyszałam dziwne, przerażające rżenie. Pobiegłam w tamtą stronę (bo przecież nie podarowałabym sobie- kto by tam myślał żeby biec w przeciwnym kierunku i ratować własną skórę) i oniemiałam. Znajomy starzec złapał jednorożca w zasadzkę i teraz założywszy mu jakieś magiczne wędzidło, próbował go gdzieś zaciągnąć. Trwało to krótką chwilę, choć dla mnie to była wieczność i... nagle gdzieś zniknęli... Rozpłynęli się jak we mgle, po nierównej walce nie zostało nawet śladu, poza kilkoma połamanymi gałęziami i wydeptaną trawą. Dobrze że chociaż tyle bo uznałabym, że mam jakieś przywidzenia, czy omamy. Tego było już za wiele. Po wstępnym otrząśnięciu się z wizji poszłam do domu gdzie czekał już na mnie Turpo. Był przerażony i bardzo smutny, tak jakby wiedział co się wydarzyło. Pogłaskałam go, a później poszłam do biblioteki. Miałam w niej dużo książek, min. też o magicznych stworzeniach, czarownicach i magach. Natknęłam się na wzmiankę o jednorożcach i ich magicznej mocy która została szczegółowo opisana. Dowiedziałam się że sproszkowany róg jednorożca zwiększa moc zaklęć, tak dobrych jak i złych. Więc gdyby dostał się w niepowołane ręce, może stwarzać dla innych śmiertelne zagrożenie. Miałam już odpowiedź na pytanie- czego nasz zaprzyjaźniony staruszek szukał?- i raczej nie wyglądał na osobę która miała dobre zamiary. Dowiedziałam się też że jedyną osobą która może zapobiec dalszej krwawej ekspansji jest tzw. Opiekun. Jest to osoba obdarzona magiczną mocą, która strzeże jednorożców przed zakusami chciwych wiedźm i czarodziejów. W dodatku ta osoba objawia się tylko w sytuacji zagrożenia i musi spełniać szczególne wymagania. Po pierwsze: mieć czyste serce i otwarty umysł. Po drugie: wykazywać się ogromną siłą woli i odwagą. A po trzecie: być gotowym umrzeć za przyjaciela... Teraz mi się przejaśniło co do Turpo- on szukał Opiekuna! Przeczuwał co się wydarzy i chciał temu zapobiec. Poszłam do niego, opowiedziałam czego się dowiedziałam z mądrej księgi i obiecałam pomóc w poszukiwaniach. Bardzo się ucieszył i zaczął podskakiwać dokoła mnie. Za to ja w sercu obiecałam sobie, że kogo jak kogo, ale mojego „malca” nie oddam i czarodziej będzie musiał się namęczyć zanim nawet spróbuje go pojmać. Minęło kilka dni i troszkę beznadziejnie się czułam, bo poszukiwania nie szły najlepiej. W wiosce ludzie byli zajęci swoimi sprawami i jakoś nie bardzo spieszyli się do pomocy przy ochronie jednorożców. Nikt nie miał ochoty tracić życia dla jakiegoś „konia z rogiem na czubku głowy”. Trochę mnie to zdenerwowało, bo przecież jakoś nikt z ludzi nie wzbraniał się przed pomocą jednorożców na roli w górach, a teraz kiedy te potrzebują pomocy, odwracają się do nich plecami, udając że nic się nie dzieje. Argumenty w postaci- że jeśli zostaną wybite wszystkie jednorożce, to nie będzie miał kto ludziom pomagać przy pracy i zacznie się głód jakoś nie przemawiały do większości. Ludzka głupota i krótkowzroczność czasem mnie przeraża...
Pewnego słonecznego poranka siedziałam zadumana, rozmyślając jak położyć kres rozgrywającemu się od jakiegoś czasu procederowi, gdy nagle usłyszałam przenikliwe rżenie mojego przyjaciela dobiegające zza domu. Wybiegłam za dom i zamarłam... Turpo stanął dęba, a naprzeciwko niego był starzec z jakąś lśniącą płachtą, którą wymachiwał starając się złapać w nią jednorożca. Krzyknęłam z przerażenia, gdy zarzucił ją po raz kolejny, na szczęście Turpo w ostatniej chwili odskoczył. Zawołałam go, biegł w moją stronę. Starzec ruszył za nim, wściekły że na „polu walki” pojawiła się jakaś osoba trzecia. Stanęłam między nimi, byłam w szoku. Dobrze wiedziałam co się stanie jeśli zaraz czegoś nie wymyślę, ciągle jeszcze miałam przed oczami obraz uprowadzenia poprzedniego jednorożca. Totalnie oszołomiona, przypomniałam sobie tekst z księgi... Potrzebny jest Opiekun! I gdzie on do cholery jest kiedy jest potrzebny? Co robić...? Co robić...??!! A może... Cień cienia myśli pojawił się w mojej głowie... Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje, łzy ciekły mi strumieniami, jedyne do czego byłam zdolna, to jedna myśl „Nie dostaniesz mojego przyjaciela! NIE DOSTANIESZ!!!” Mag odgrażał się, kazał mi odejść, bo jeśli nie, to mnie zabije, a jednorożca i tak dostanie. Dostałam szału z wściekłości i rozpaczy... Jednocześnie coś jakby się przebudziło, od wewnątrz zaczęło się we mnie rozlewać dziwne przyjemne ciepło. W głowie ciągle brzmiała mi tylko jedna myśl „Nie dostaniesz, nie... Chyba że najpierw zabijesz mnie...!!!” Czułam że podjęłam nieodwracalną i... jedyną słuszną decyzję. Chcę się przebudzić... Chcę być Opiekunem... W tym momencie Starzec rzucił jakiś czar i zobaczyłam jak w moim kierunku idzie smuga błękitno-szarego światła. Odruchowo rozłożyłam ręce w geście obrony, chciałam osłonić Turpo, za wszelką cenę nie dopuścić do jego pojmania. Zamknęłam oczy, błagałam o cud, bo wiedziałam że z taką magią nie mam szans, zaraz zginę, a mój przyjaciel zostanie pojmany. Cud się wydarzył- pierwszy atak odparty, uklękłam, bo siła uderzenia była ogromna, ale wytrzymałam. W tej krótkiej chwili stanęły mi przed oczami wszystkie lata spędzone z moim małym znajdą, jego nieufność na początku, wystraszone oczyska, jego radosne rżenie podczas wspólnych zabaw w górach... i to miało się teraz skończyć? Tak po prostu przerwać, bo jakiś szaleniec pragnie zaspokoić swoje chore ambicje i rządze? Nie no, nie tak szybko kochanieńki, nie tak nachalnie dziaduniu... Najpierw to my urządzimy sobie krótką pogawędkę na temat „Ładnie to tak być takim samolubnym...?”