W moim śnie...
Minęło kilka lat, mój mały przyjaciel wyrósł na przepięknego jednorożca. Miał długą lśniącą grzywę, ale to co najbardziej przyciągało uwagę, to były jego duże, mądre oczy, o łagodnym wejrzeniu. Czasem miałam wrażenie, jakby czytał w moich myślach i przenikał je. Mogłam mu powierzyć swoje tajemnice, rozterki, problemy... Cierpliwie słuchał i jakby na swój sposób starał się mi pomóc.
Któregoś roku, późną wiosną przybył do krainy starzec w długiej, ciemnobrązowej szacie. Spotkałam go kilka razy i nie wiedzieć czemu nie zapałałam do niego sympatią, było w nim coś niepokojącego, coś mi nie pasowało. Za każdym razem gdy kogoś poznaję- patrzę w oczy, bo tylko one nie kłamią i choćby nie wiem jakim ktoś był „aktorem”- oko zawsze go zdradzi... A oczy tego człowieka były dziwne, jakieś takie mętne, fałszywe. Nie było w nich blasku, świdrujące, jakby chciał odczytać myśli i sekrety każdej osoby, a później to wykorzystać. Brązowe tęczówki z żółtą otoczką dokoła źrenicy dopełniały wrażenia. Kiedy po raz pierwszy spojrzałam mu w oczy, to poczułam się tak jakbym zajrzała do piekła...? Nie lubię oceniać ludzi po wyglądzie, czy pierwszym wrażeniu, ale mimo wszystko postanowiłam uważać na tego pana.
Ludzie z wioski, przychodząc do mnie po poradę w sprawach zdrowotnych skarżyli się, że zmniejsza się ilość jednorożców, co dziwne, bo one przecież są nieśmiertelne, a okazało się że wiele z nich zniknęło bez wieści. Coś mnie tknęło- człowiek w powłóczystej szacie...- koniecznie muszę to sprawdzić. Po wstępnym rozeznaniu musiałam przyznać, że zaczyna mnie intrygować ta persona, ponieważ nigdzie nie mogłam zauważyć jego domu, nikt też nie był w stanie mi go wskazać. Zrobiłam wywiad środowiskowy i dowiedziałam się że na pewno ten człowiek również u nikogo w wiosce nie mieszka i na pewno nie jest to czyjś krewny. Sytuacja coraz mniej mi się podobała, koniecznie muszę coś zrobić, ale co...? Na początek postanowiłam sobie pośledzić staruszka, w końcu najmłodszy nie jest i chyba nie będzie pędził i skakał przez chaszcze i inne zielsko? Trochę się przeliczyłam, bo okazało się że mój staruszek umie lewitować i robić inne cuda. Dawno mnie tak nie zatkało, bo owszem słyszałam o różnych magach i tym podobnych, ale nigdy nie miałam z żadnym do czynienia osobiście i raczej nie spodziewałam się żadnego spotkać... W dodatku Turpo zrobił się bardzo niespokojny, jakby wyczuwał zagrożenie i któregoś dnia kiedy siedziałam przed domkiem na ławeczce położył łeb na mych kolanach i patrzył na mnie tym samym spojrzeniem co przed laty, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy... Błagał o pomoc, ale niby co ja miałam zrobić? Przecież nie rzucę się z nożem czy widłami na gościa który reprezentuje sobą nadprzyrodzone moce i raczej nie jest to „dobra strona mocy”.