Problem ( z cyklu: Historyjki )
Rodzina szczurów na dobre zadomowiła się w moim mieszkaniu. Strasznie byli cicho, i grzecznie się zachowywali. Matka – albinoska, wciąż pilnowała dzieci; ojciec – w ciapki biało-szare, obnosił po mieszkaniu swe gigantyczne jądra – gdy kucał na tylnych łapkach, wykładał je jak na wystawie sklepowej, i z dumą pocierał wąsy.
Dobrze im się żyło. Mieli ciepło w swoim gniazdku, a ja – żywiłem głodomorów, i pęczniałem z radości ze swego dobrego serduszka.
Problemy zaczęły się, gdy młode zaczęły dorastać. Mimo to, obecność rodziny szczurów otworzyła mi umysł na cud, jakim były. Z niebytu wyszły i w niebyt podążały. Ale ja w tym cudzie nie chciałem być zlekceważony, pominięty, zapomniany. Chciałem uczestniczyć w ich historii.
Bo – albinoska, więcej czasu poświęcała swoim dzieciom, niż mnie. Przecież powinna okazać mi wdzięczność (gdy urodziła taką chmarę, nie utopiłem ich w sedesie). Po drugie – lubiłem albinoskę, ale już nie podobało mi się, że jej kupy (i jej męża) wymiatałem z każdego kąta mieszkania, i – ba! – nawet robiła małe bobki na moich kolanach. Po trzecie – nawet gdy patrzyła na mnie, to w jej oczach nie widziałem już uwielbienia i szacunku. Myślała tylko o swoich dzieciach. A ja chciałem, by dała się za mnie posiekać. Po czwarte – próbowałem ja zrozumieć, ale nasza przestrzeń życiowa zaczęła się kurczyć. Młode dorosły, a ja – zamiast utopić ich pomiot w sedesie – patrzyłem przerażony na coś, co mnie zaczęło przerastać.
Strach był we mnie. Ich rozrodczość była szalona. W końcu zrozumiałem, że muszę coś zrobić. To musiało być ostateczne rozwiązanie problemu.
A one nic nie rozumiały. I to było mi na rękę. Wiedziałem, ze dopóki żyją w złudzeniu swego bezpieczeństwa, będą ciche i grzeczne. Mój mózg był bezlitosny. Problem szczurów należało bezwzględnie rozwiązać! To nie była kastracja. To był sedes!
…Cichcem, ukazując im uśmiech, ratowałem się przed widmem głodu.