Pastelowe noce, grafitowe dni
Dźwięk wibracji w telefonie natychmiast zerwał ją do siadu. Odkleiła od siebie zasypane powieki, a świat znowu nabrał barw, kiedy na ekranie uformowały się tak wyczekiwane litery.
"Czekam."
Pierś zafalowała od powstrzymywanego śmiechu, ale szeroki uśmiech i tak rozświetlił skąpaną w ciemnościach twarz. Najciszej jak potrafiła wstała, zgarniając wcześniej zapakowany plecak. Modliła się, żeby już nie pierwszej młodości drzwi nie zaskrzypiały, specjalnie zdradzając jej obecność. Złośliwość rzeczy martwych potrafiła czasami być dobijająca.
Drzwi zostały jednak powiernikiem jej słodkiego sekretu, a ostrożne stąpanie po uginającym się parkiecie opłaciło się. Teraz tylko jedna warstwa grubego drewna oddzielała ją od upragnionej wolności i ciepła tych jedynych w swoim rodzaju ramion.
Kamila była wszystkimi żywymi odcieniami. Jakby namalowana pastelami przez dziecko gniewnie przyciskające je do kartki. Sama też była gniewna. Dużo i często krzyczała, a twarz jej miała wtedy najintensywniejszy czerwony kolor z pudełka. Krzyczała do swojej mamy z nienawiścią, do nauczycieli z pretensją i do braci z agresją. Ula stojąca obok podziwiała wtedy zmarszczone, pociągnięte grubą kreską brwi, wykrzywione usta, rzeźbione dłutem ostre kości policzkowe czy wybijające się na zaciśniętych rękach błękitne żyły.
Tylko do Uli nie krzyczała.
Kamila według Uli była po prostu piękna. Z całym swoim szałem nagle wybuchających emocji. Była tak intensywna, jak Ula nigdy. Czuła się przy niej jak ledwo naszkicowana ołówkiem, z zatartymi granicami i niewyraźną, szarą duszą. Dlatego też zaciągała się ekstrawagancją dziewczyny, żeby wpuścić do swoich płuc choć trochę koloru.
Była dla niej lekarstwem na szare, ołówkowe noce i bezbarwne, mdłe dni.
A teraz czekała na dole z całą paletą swoich barw.
Przekręcenie klucza w drzwiach wyjściowych było ostatnim, ale najtrudniejszym zarazem zadaniem. Wstrzymywane w płucach powietrze paliło, zawzięcie próbując wydostać się na zewnątrz, ale Ula wypuściła je dopiero, kiedy na paluszkach udało się jej zbiec kilka pięter w dół kamienicy.
Zatrzymała się jeszcze przed ostatnią dzielącą ją od Kamili przeszkodą. Zapatrzyła się w obraźliwe napisy wymalowane sprejem na ścianach, dusząc w sobie ostatnie wyrzuty sumienia. Pokusa była zbyt duża, żeby jej nie ulec. Wiedziała, że nie ma już odwrotu, chociaż naiwnie wmawiała sobie, że póki nie przekroczyła drzwi od bramy miała jeszcze jakiś wpływ na swoje życie. Dawno już go straciła, kiedy głupie nastoletnie serce po raz pierwszy zabiło szybciej w towarzystwie starszej o dwa lata dziewczyny. Od tamtego momentu była zgubiona, tylko coraz bardziej topiąc się w aurze jaką roztaczała Kamila.