Myślałem, że najbardziej niezrozumiałą rzeczą dla mnie będzie to, co robisz, ale to, co powiedziałaś, jest jednak jeszcze gorsze. (niedokończone)
To że wszystko dzieje się inaczej
to cierpienie tędy owędy
ten dzień bez kochanej ręki
ten ból i tak dalej
ten mróz że tylko jeden piec mnie zrozumiał
gdy kładłem serce do zimnego łóżka
ta jesień lekko chora po tej stronie świata
ta małpa bez małpy
powiedz że to właśnie ważne
— Jan Twardowski
Więc było tak; zaczęłam opowiadać tę historię w najgorszy z możliwych sposobów. Tak samo, jak tamtą znajomość, tamten wyjazd, tamten wieczór. Wszystko, w tamtą porę. Pasmo błędów ciągnęło się za mną ukradkiem, co jakiś czas podcinając nogi, żebym straciła równowagę na i tak nieco za śliskiej powierzchni. Czy w tym kraju nie słyszeli o piachu czy soli w pomocy społeczeństwu? Cóż, może i nie, skoro mróz nadpływał znad wybrzeża tak rzadko.
Źle. Widziałam przecież, co się dzieje w domu. Niegdyś lukrowane ściany pokryte teraz odciskami brudnych od cieczy żołądkowych dłoni. Szczęk butelek, który usilnie utożsamiałam ze słoikami po kremie czekoladowym. Dotyk, który składałam nad najwyższą szafką w sypialni rodziców - kiedyś napierający na kupkę wymiętolonych papierków, teraz odnajdywał pustkę lub raptem dwie sztuki z podobiznami władców. Mimo to, kończąc najmniej ulubiony miesiąc w roku, depcząc roztapiającą się breję, stawiłam się w sobotę pod wysublimowaną szkołą. Z walizką, której nienawidziłam z wzajemnością, otoczona ludźmi, którzy na przemian mnie rozśmieszali i doprowadzali do płaczu. Cały mój bagaż ważył, jakbym zapakowała do niego rachunki za gaz, wodę, prąd i kopę paragonów, a do tego kilkanaście kamieni na wzór mojego serca. Jadę i już. Nie wiem, dlaczego.
Źle. Czerwona jedynka niczym Gandalf. Ale czy ktokolwiek zwraca na nią uwagę? Wycieczka. I już. Czy wiem, dlaczego zrezygnowałam z tego, co przepowiadała mi cała rodzina, tego, gdzie chcieli mnie widzieć? Nie. Nie jestem mądra, nie chcę być.
Źle. Początek roku, w zeszłym roku, ale nie roku tego, tylko tamtego. Ktoś pyta, czy mam chłopaka. Żart. Wobec tego, czy masz dziewczynę? Żart. Każdego następnego dnia już nikt się nie upewnia. Za to upewniają mnie, że nie wiem. Dziewczyna? Kiedyś powiedziałabym “nie“. Dziś mówię “nie wiem”.
Źle. Wzrok pana przy stoisku z dziwnego rodzaju rzeczami. Nie, odpowiadam. Oboje się uśmiechamy, on rzuca coś na temat obrzydliwych nastolatków w dzisiejszych czasach, podaje mi paczuszkę wielkości połowy pudełka zapałek. Płacę kilkadziesiąt groszy. Wieczorem każdy ten grosz przejeżdża po bladym udzie, ściąga lawinę krwi. Dziesiątki razy. Po co? Nie wiem.
Dojeżdżamy po dobie z kawałkiem. Nie wiem, jak udało mi się zająć miejsce przy końcu, ale kiedy ja ostatnio miałam jakieś pewne informacje? Zero pojęcia o tym, co się dzieję, co robię. I równie okrągłe zero tego, jak bardzo się tym przejmuję.
Każdy zna owiany legendą koniec autobusu. Legenda się sprawdziła. W pierwszy dzień był jakiś park. W drugi muzea. W trzeci Muzeum Tate, które wyjątkowo zapamiętałam, potem tylko coś, co potrząsało całkowicie moją klatką piersiową za pręty żeber. Cały moim życiem zachybotało.
Mieszkaliśmy u brytyjskich rodzin. Mieszkałam z nimi dwoma. Planowały to od samego przyjazdu, cały czas. Pionki ustawiły w ten sposób, że niezależnie od rzutu kostką, każda z nas docierała w odpowiednie miejsce. Siostra wysokiej brunetki pracuje w klubie. My, stojąc na wycieraczce przed domem, w którym się zn