Miłość spełniona
Za oknem szaleństwo dnia wietrznego.
Gałęzie roztańczone do dźwięków słyszanych tylko przez wybranych.
Tańczą chmury rozżalone, słońca i ciepła stęsknione.
Napiły się z tęsknoty wina malinowego, wspominają lato.
Kto nie musi, nie wytyka nosa spoza własnego wszechświata.
Usiadła zamyślona nad dziś napotkanym Cudem.
W czasach kiedy cena uśmiechu jest do odczytania przez czytnik dyskontowego skanera...
w czasach gdy miłość dostępna jest na wyciągnięcie sklepowej ręki, z lateksu, ze sztucznej, plastikowej skóry...
Gdy szybciej można poznać upodobania łóżkowe niż poglądy religijne tej/tego za którym zamykają się o świcie drzwi....
W takich czasach zdarzyła się Miłość.....
Usłyszała o niej pewnego wieczoru, przypadkiem. Pomimo jej tragicznego zakończenia, z szacunku, z zazdrości, z niedowierzenia, że los jeszcze pisze takie scenariusze, pokropiła ją swoimi łzami.
Zebrała się w sobie, bo zrozumiała, ze ta opowieść nie była tragiczna, może była smutna, ale nic ponadto.
Zawstydziła się sama sobą….
"Aneta"
Miała 15 lat gdy zaczęła tracić wzrok-napisał by ktoś kto nigdy jej nie spotkał.
Miała 15 lat gdy zaczęła świat odczytywać innymi zmysłami.
Napisałbyś Ty, uważny i wrażliwością naznaczony.
Słuchała uważniej niż inne kobiety.
"Marek"
Gdy go poznała, jej ciemnością naznaczony świat rozświetlił się barwami miłości.
Trywialne?
Ocenić nie śmiem, zazdrością trącona.
Gdy mówił jej, że będzie jej przewodnikiem, że z nim niczego nie bedzie musiała się bać, że będzie jej oczyma, jej przyjacielem, kochankiem, jej spełnionym marzeniem, jej wyprawą w nieznane- wierzyła.
Uwierzyła by mu w każdą niedorzeczność.
Ona, niewidoma, samotna, inna.
Spotkała miłość której inni tylko poszukują.
To nic, że na chwil zbyt mało.
Została mała, krucha, cudowna istota….
"Aleksandra"
Była maleńkim, kruchym dzieckiem.
Aneta poznawała swoje dziecko opuszkami dłoni.
Zapachem najniezwyklejszym, jakie boski geniusz mógł wytworzyć.
Zapach niemowląt to doskonałość.
Uczyła się jej cierpliwie, uczyli sie swojej roli niespiesznie, uważnie, czule i zachłannie.
Wszyscy w trójkę spędzili razem 6 wspólnych lat.
Między operacjami na jej maleńkich oczach czas płynął w morzu śmiechu, godzin rozmów i wieczne nienasycenia swoją obecnością.
Była to miłość tak prawdziwie piekąca, najwyższej formy, że nie śmiem jej dotykać niezgrabnymi słowami.
Miłość nieskończona, tylko jedno z ciał, okazało sie zbyt wiotkie, by nieść duszę wrażliwą w niej dłużej.
Marek.....
Nie zdążył świętować z nimi 6 urodzin. Znał Oleńkę 6 lat, ale łącznie z tym czasem w którym pieścił brzuch swojej żony i szeptał małej córeczce słowa zaklete, tak niezwykłe, że i ich nie przystoi dotykać narratorską ciekawością.
Był ojcem, o którym marzą kobiety, te samotnie macierzyństwo spełniające, w szczególności.
Mądrzy powiedzą, że Aneta miała szczeście spotkać Miłość Prawdziwą, którą opisują tylko w pieknych powieściach, że winna czuć sie szczęśliwa.
Czuła. Miała córeczkę niezwykłą, dzielną w walce z chorobami, zmęczeniem, bólem i innością. Miała tajemny świat swoich dłoni, który czynił innym ludziom błogi spokój.
Czasami gdy przychodzili do niej jako masażystki pacjenci, odnosiła wrażenie, że Ci pozornie zdrowsi od niej fizycznie, chorują bardziej na niepokój serca, nieśniony przez ciało wyposażone w doskonale dostrzegające oczy, które zakłócały odbiór świata właściwy.