Czyściec cz.1
Umarłam 23 lipca 2003 roku, w dzień po moich 21 urodzinach. Ciągle jeszcze nie mogę się z tym pogodzić, chociaż przecież przeczuwałam to od dawna. Czasem człowiek jakoś tak podświadomie wie o pewnych sprawach, mimo iż nie potrafi tego logicznie uzasadnić. A może istnieje bardzo proste logiczne uzasadnienie, tylko boimy się dostrzec przyczynowo-skutkowych ciągów wydarzeń, które prowadzą nas do miejsca, w którym się znaleźliśmy? Może przeraża nas fakt, że kiedy w pewnym momencie wkraczamy w machinę toczących się wypadków nie ma już z niej innego, ewakuacyjnego wyjścia?
Mam teraz dużo czasu na rozmyślania, na wspomnienia. Gdy jeszcze żyłam, taka ilość niezagospodarowanej wolności z pewnością by mnie przytłoczyła. Pojawiłyby się robione sobie wyrzuty, że nie żyję pełną parą, nie korzystam z każdej chwili. I jeszcze nie daj Boże zaczęłabym się zastanawiać nad sensem naszego istnienia w rozumieniu globalnym, albo też nadmiernie skupiać uwagę nad swoim zagmatwanym, lecz przecież wcale nie tak absorbującym i głębokim ego. Teraz mogę sobie pozwolić na takie marnotrawstwo czasu i pogwałcenie zasady Carpe diem. Została mi darowana wieczność.
Wbrew pozorom wieczność wcale nie jest tym, czego ludzie potrzebują. My po prostu nie potrafimy docenić takich rzeczy. I niestety rację mają ci, którzy uważają, że aby być szczęśliwymi potrzebujemy nad sobą bata w postaci świadomości upływającego czasu. Wieczność zdecydowanie nie motywuje do działania, raczej wprowadza marazm i apatię. Staram się z tym walczyć, bo myśląc typowo ludzko - szkoda mi wieczności, mam ją przecież tylko jedną.
Jeszcze za życia nauczono mnie pewnej zasady - żeby naprawdę zacząć coś nowego, trzeba najpierw zamknąć za sobą poprzedni rozdział. Myliłby się bardzo ten, kto stwierdziłby, że śmierć sama w sobie jest już wystarczającym zakończeniem. Bo pomimo imponującej wielkości GAME OVER, FINITO, FIN, KONIEC, THE END, które pojawiają ci się nagle przed oczami w chwili śmierci, to koniec to nie jest. Wszystkie myśli, wątpliwości, obawy, chęci, pragnienia przechodzą wraz z tobą na druga stronę. I ciążą. Więc podjęłam się ostatnio bardzo ambitnego zadania - zrozumieć co doprowadziło mnie do tego specyficznego miejsca poza czasoprzestrzenią, w którym się obecnie znajduję i pogodzić się w końcu z tym, co się stało. Żeby zacząć szczęśliwe życie wieczne, bez ciągnięcia za sobą ciężaru spraw już mnie nie dotyczących, musze przejść przez swój prywatny czyściec brutalnej szczerości i obnażenia.