Siedziałam w kawiarni z ogródkiem wychodzącym na Rynek, grzejąc się w łagodnym jesiennym słońcu, do nikogo nie przynależna i obca. Umierałam prawie z samotności. Była ona jak fizyczny ból, jakby tysiące zimnych igiełek przeszywały moje ciało. Niczym lodowata gorączka. Rozejrzałam się. Moje piękne miasto rodzinne było mi tak bliskie: stare domy, kocie łby, kasztany, które właśnie zaczęły się złocić. Dlaczego mnie tu nikt nie potrzebuje?
Siedziałam w kawiarni z ogródkiem wychodzącym na Rynek, grzejąc się w łagodnym jesiennym słońcu, do nikogo nie przynależna i obca. Umierałam prawie z samotności. Była ona jak fizyczny ból, jakby tysiące zimnych igiełek przeszywały moje ciało. Niczym lodowata gorączka. Rozejrzałam się. Moje piękne miasto rodzinne było mi tak bliskie: stare domy, kocie łby, kasztany, które właśnie zaczęły się złocić. Dlaczego mnie tu nikt nie potrzebuje?