Nie lubię równin. Głównym na nich zajęciem jest obserwacja horyzontu. Wzrok nie odpoczywa ani przez chwilę, tylko się ślizga po okręgu i przy odpowiednio odsuniętej perspektywie nie znajduje właściwie żadnych stałych współrzędnych, żadnych punktów odniesienia. Bo co na przykład znaczy jedno drzewo? Nic. Można je wyciąć, podobnie zresztą jak można wyciąć cały las. To samo dotyczy pojedynczego domu, jak i miasta, które można zburzyć, co właściwie pozostaje w zgodzie z naturalną skłonnością równinnego pejzażu, który zmierza ku ide
Nie lubię równin. Głównym na nich zajęciem jest obserwacja horyzontu. Wzrok nie odpoczywa ani przez chwilę, tylko się ślizga po okręgu i przy odpowiednio odsuniętej perspektywie nie znajduje właściwie żadnych stałych współrzędnych, żadnych punktów odniesienia. Bo co na przykład znaczy jedno drzewo? Nic. Można je wyciąć, podobnie zresztą jak można wyciąć cały las. To samo dotyczy pojedynczego domu, jak i miasta, które można zburzyć, co właściwie pozostaje w zgodzie z naturalną skłonnością równinnego pejzażu, który zmierza ku ide