Powietrze było gęste od dymu, czarne od sadzy. Te sadze to ja. Sypały się we wszystkie strony, by wrócić jednym czarnym kłębem na swoje miejsce, stać się znowu ciałem, które zgorzawszy ze szczętem, odbudowywało się z iskier, z popiołów, po to, żeby znowu pochłonął je ogień.
Powietrze było gęste od dymu, czarne od sadzy. Te sadze to ja. Sypały się we wszystkie strony, by wrócić jednym czarnym kłębem na swoje miejsce, stać się znowu ciałem, które zgorzawszy ze szczętem, odbudowywało się z iskier, z popiołów, po to, żeby znowu pochłonął je ogień.