I znów owa samotność, tak żarliwie upragniona i zdobyta wreszcie, skończył się straszliwą chandrą; ta cisza, która jawiła mu się niegdyś niby kompensata za brednie wysłuchiwane latami, dławiła go teraz ciężarem nie do zniesienia. Któregoś ranka obudził się niespokojny, jak więzień w celi; drżące nerwowo wargi poruszały się usiłując wydać jakiś dźwięk, łzy cisnęły mu się do oczu, dusił się niby ktoś, kto szlochał był godzinami.
I znów owa samotność, tak żarliwie upragniona i zdobyta wreszcie, skończył się straszliwą chandrą; ta cisza, która jawiła mu się niegdyś niby kompensata za brednie wysłuchiwane latami, dławiła go teraz ciężarem nie do zniesienia. Któregoś ranka obudził się niespokojny, jak więzień w celi; drżące nerwowo wargi poruszały się usiłując wydać jakiś dźwięk, łzy cisnęły mu się do oczu, dusił się niby ktoś, kto szlochał był godzinami.