Nagłe łkanie, wstrząsające nim całym, od głowy do stóp, wydarło się z piersi Soamesa. A potem znów wszystko ucichło w mroku, w którym domy zdawały się mu przyglądać; każdy z nich miał swego właściciela i właścicielkę, swoje tajne dzieje smutków lub radości.
Śmierć... skąd i jakimi drogami przychodzi? Nagły przewrót wszystkiego, co było przedtem; ślepe pchnięcie na ścieżkę nie wiadomo dokąd wiodącą. Zdmuchnięty płomień, ciemność! Brutalna, miażdżąca siła, która czyha na wszystkich, a wobec której zachować trzeba do końca odważny, jasny wzrok, choć znaczy się wobec niej tyle, co lichy robak!
... mała sztuczna sadzawka, spryskana deszczem jesiennych złocistych i szkarłatnych liści; choć bowiem ogrodnicy usiłowali zmieść je z powierzchni stawu, nie mogli dosięgnąć ich grabiami. Pozostałe części ogrodu co rano oczyszczali prawie doszczętnie ze wszystkich spadających liści, które potem zgrabiali w stosy. Ze stosów tych, płonących powolnym ogniem, unosił się ku niebo gryzący, o słodkawym zapachu dym, stanowiący - tak samo jak głos kukułki na wiosnę, jak balsamiczna woń kwiatu lipy w lecie - prawdziwy symbol jesieni. Systematyczność ogrodników nie mogła pogodzić się z pstrzącymi murawę złotymi, zielonymi i rdzawymi plamami. Wysypane żwirem ścieżki winny biec niczym nie splamione, gładkie, jak ulizane, wolne od wszelkich śladów otaczającej rzeczywistości, więc i od świadectw powolnego, pięknego rozkładu, siejącego strącone z drzew klejnoty pod nogi przechodnia, gdzie lśnią jak gwiazdy, co spadły, aby w nie zamykającym się nigdy kręgu odrodzeń wytrysnąć z ziemi nową, bujną wiosną. Tak więc każdy liść, co odrywając się od gałązki trzepocze przez chwilę pożegnania, a potem wirując opada z wolna, skazany jest na zagładę. Jedynie na powierzchni owej sadzawki liście gromadziły się i kołysały spokojnie, połyskując w słońcu pysznymi barwami i radując wzrok.
Cienisty gąszcz paproci rósł na szczycie pagórka, pod dachem ze splecionych gałęzi dębu. Rozlegał się tam nie kończący się hymn weselny turkawek, a jesień szeleściła i szeptała coś do ucha kochankom, nie zwracającym uwagi na przemykające obok jelenie. Ów gąszcz paproci, darzący nieporównaną rozkoszą, złotymi chwilami szczęścia w obliczu zaślubin nieba i ziemi! Gąszcz paproci, dziedzina jeleni i dziwnych, podobnych do pni drzewnych faunów, tańczących w letnim zmroku dokoła srebrzystobiałej nimfy-brzozy.
Nagłe łkanie, wstrząsające nim całym, od głowy do stóp, wydarło się z piersi Soamesa. A potem znów wszystko ucichło w mroku, w którym domy zdawały się mu przyglądać; każdy z nich miał swego właściciela i właścicielkę, swoje tajne dzieje smutków lub radości.
Książka: Saga rodu Forsyte'ów. Tom I - Posiadacz
Tagi: łkanie, płacz, mrok