Wiersze fascynowały go, ale robiły mu krzywdę. Zabierały spokój, męczyły. Czasami przychodziło mu do głowy, że wolałby nigdy nie zainteresować się haiku, nie wiedzieć tego wszystkiego, nie znać tych myśli i słów.
Trochę zaczęli się kolegować. Oczywiście nikomu by się nie przyznał, bo kolegowanie się z dziewczyną było bardziej obciachowe, niż na przykład zakładanie kalesonów, ale skoro już grabił u niej liście, to mógł przecież z nią też porozmawiać. Albo poganiać kota. Albo pograć w badmintona. Albo pojechać z nią do fabryki fortepianów, gdzie pracował jej tata i gdzie ona miała swój tajny skład z zabawkami.
Ano Józef. Nie miał tatuaży, brody, kolorowych spodni, roweru retro ani okularów w drucianych oprawkach. Nie nosił dekoltów do pępka, nie miał ulubionego dziewiętnastowiecznego pisarza, nie pisał bloga i nie był influencerem. Nie palił papierosów, nie miał garmina, tolerował gluten i wiele innych rzeczy też. Był raczej dobrze zbudowany, choć raczej raczej niż raczej dobrze, zdarzało się, że trenował wspinaczkę, zdarzało się, że nie. Jadł dużo czekolady i golił głowę maszynką.
Czasami podczas podróży ogarniało ją zdziwienie, że tak bardzo potrafi skupić się na drobnym wycinku świata, ignorując całą olbrzymią resztę. Szef, chamski komentarz na Fejsie, krzywe spojrzenie sąsiadki. Nieporozumienie z koleżanką i korek na Marszałkowskiej.
Czuł, że to chyba już za późno, że sobie nie poradzi. Że nie zdoła przeprosić jej za te wszystkie momenty, kiedy stchórzył...
Im jestem starszy, tym więcej rzeczy mnie stresuje.
Zazwyczaj oglądał swoje życie właśnie tak, zza jakiejś firanki.