Było dobrze, było nawet bardzo dobrze, to było prawie to, ale zostawać się nie chciało.
Oni wszyscy mieli mnóstwo biżuterii, mówiła Walentyna, a tylko Wowka jeden jedyny rubin.
Wcale nie można stanąć w parze, jeśli jest się samemu. Nawet jeśli ci kazali, by stanąć w parze, i ty byś chciała, i była gotowa ich posłuchać.
– Nikt tak nie tańczył, jak mój dziadek w młodości – oznajmiła Łesia – chociaż był ranny na froncie. W nogę. A poza tym w czasach wojny miał miłość. Jeszcze przed babcią.
Mój dziadek bił babcię, i mamę z ciotką w dzieciństwie bił bardzo. I nie w dzieciństwie, w zasadzie, też.
A potem umarła babcia. Babcia miała sto lat. Nie metaforycznie, ale naprawdę.
W domu wszystko ciągle się kończyło. Szczególnie często i nie w porę kończył się cukier...
Kiedy złotokap obficie zakwitł, już po świętach, mama poszła do pracy i nie wróciła, tak samo jak kiedyś ojciec.
Kiedy dziadek umarł, z jego własnej rodziny na pogrzebie zjawiła się tylko Łesia. No z Niną, Liliczką, Dimą i Miszą, i mama Miszy przyszła, naturalnie, razem z nim.
Babcia była zabobonna i mówiła, że jeśli skórki nie obierze się w jedna długą spiralę, to będzie bieda, i ze spiralą dziadek nigdy nie miał najmniejszych problemów, ale to zdaje się mimo wszystko nie pomagało.
Było dobrze, było nawet bardzo dobrze, to było prawie to, ale zostawać się nie chciało.
Książka: Nikt tak nie tańczył, jak mój dziadek