– Pusta kartka? – Ewa parsknęła. – To żart? – Może… – W takim razie Święty Mikołaj ma kiepskie poczucie humoru. To już lepsze mają umarlaki na cmentarzu – wtrącił Roman. – A wiadomo, że są kompletnie sztywni.
Jej dowcipy zawsze były drętwe jak nazistowska propaganda, więc nie zareagował.
Statystycznie osiem na dziesięć listów wysyłanych przez morderców do policji miało na celu jedynie zaciemnienie obrazu zbrodni. Pomieszanie tropów oraz zmylenie pościgów. Nic więcej. Żadnego podtekstu ani drugiego dna.
- Kawy? - zaproponował. - Tej chyba nigdy nie odmawiacie? Zawsze przyjemniej się rozmawia, mając czym przepłukać usta. Tym bardziej, że zmarli nigdzie już nie uciekną.
- Ale żywi owszem - bąknął Deryło. - To ich boimy się najbardziej.
Mimo że ze śmiercią miał do czynienia mnóstwo razy, a słyszał o niej jeszcze częściej, zawsze robiła na nim wrażenie. Nie jako fakt medyczny albo nawet jako zjawisko emocjonalne. Chodziło o jego głęboką nieumiejętność pogodzenia się, że człowiek może zamordować człowieka. Wypadki, choroby, nawet samobójstwa... To wszystko potrafił zaakceptować, ale nie makabryczny, brutalny mord.
Czerwone nitki mają wyjątkowe znaczenie dla kabały. A przecież od ortodoksyjnych Żydów do kabały jest tylko jeden krok.
Wyjrzał zza ściany, pewny, że zostanie mu to zaliczone, ale gra wymagała, by wszedł w głąb pomieszczenia. Wtedy światło latarki omiotło scenę żywcem wyrwaną z najstraszniejszego horroru. Chłopiec przeraźliwie krzyknął, a telefon wypadł mu z ręki. W tym miejscu naprawdę musiały grasować upiory.
- Że też się panu trafiło - parsknął komisarz. - Zbieg okoliczności, co?
- Wszystkie zbiegi okoliczności są po coś.
Co za szaleniec odważył się włamać do mieszkania policjanta w bloku, gdzie na wezwanie pomocy otworzyłoby się kilkanaście drzwi. Albo przynajmniej kilkanaście par oczu przywarłoby do wizjerów.
Ludzie rzadko kiedy myśleli o tym, że jadąc autobusem lub siedząc na przystanku, mogą znajdować się tuż obok kompletnie pochrzanionego mordercy. Ta myśl wydała się jej wyjątkowo ponura.
Pojedynczy przechodnie szli szybko, dygocąc z zimna. Wydawało się, że atmosfera świąteczna gdzieś się ulotniła i zastąpił ją zwykły zimowy marazm. Znikąd nie dobiegały dźwięki kolęd ani piosenek bożonarodzeniowych, które przecież dało się słyszeć już od ponad miesiąca.
Młodszy z Deryłów miał zwyczaj porządkowania informacji przez mamrotanie ich pod nosem lub relacjonowanie osobom w swoim otoczeniu. Raz usystematyzowane zostawały w jego głowie na zawsze, lecz wymagały tego specyficznego procesu archiwizacji.
To Filigranowa Gwiazda na fotografiach sprzed lat. Jest naprawdę piękna! Spójrzcie sami, jak starannie ja wykonano.
Nie tylko jego zżerała ciekawość. A jak mawiał pan Józef, ojciec braci, ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Eryk zachowywał się w ten sposób tylko w jednym przypadku. Wtedy, gdy trafiał na trop nowej zagadki. Niesamowity, wręcz nadprzyrodzony instynkt nigdy go nie zawiódł.
– Pusta kartka? – Ewa parsknęła. – To żart? – Może… – W takim razie Święty Mikołaj ma kiepskie poczucie humoru. To już lepsze mają umarlaki na cmentarzu – wtrącił Roman. – A wiadomo, że są kompletnie sztywni.
Książka: Sekret świąt
Tagi: smierc, cmentarz