Zranione uczucie
- Powiedz Madzia, o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego Maciej miałby mnie okłamywać? Przecież znamy się od dawna i kochamy się.
- Co to za miłość, kiedy jest obłudna – Magda wzruszyła ramionami.
- Więc co mam robić?
- Nic. Masz tylko iść ze mną, a potem sama będziesz wiedziała, jak postąpić, aby było dobrze. Nie miej do mnie żalu. Ale byłoby nieuczciwe z mojej strony, gdybym milczała.
Monika narzuciła tylko sweterek i już była gotowa do wyjścia. Magda wyjęła komórkę i zadzwoniła po taxi.
- Nim prędzej będziemy na miejscu, tym lepiej – zamruczała pod nosem.
Monika spodziewała się najgorszego, jednak nie dała po sobie poznać, że puszczają jej nerwy. Gdy wysiadała z taksówki z przerażeniem spojrzała na kilka zaparkowanych aut i pośród nich stał czerwony samochód Macieja.
- Co tu jest grane do diabła? O co w tym wszystkim chodzi? – spytała i ruszyła przed siebie. Ale kiedy stanęła przed wejściem zabrakło jej słów. W głowie poczuła pustkę, ból ściskał serce, a łzy nie pytając o zgodę, spływały po policzkach. Z żalem spojrzała na Magdę, ale w jej oczach dostrzegła wyraz satysfakcji.
- Wybacz Monia, że doprowadziłam cię do łez – odezwała się ze skruchą.
Monika przez moment popatrzyła na Magdę. Potem obróciła się i odeszła bez słowa. Gdy przekroczyła próg mieszkania, rozejrzała się po wyprzątanym pokoju, który jeszcze godzinę temu sprawiał wrażenie szczęśliwego gniazdka. Teraz zamienił się w siedlisko zakłamania. Pospiesznie spakowała turystyczną torbę, na wydartej z notesu kartce, napisała ostatnie słowa:
Wybacz Maciej, że odeszłam. Ale brzydzę się kłamstwem i nie należę do kobiet, które wybaczają. Kochałam Cię, a Ty ze mnie zakpiłeś i doszczętnie zniszczyłeś tą wielką miłość. Wiem, dokąd chodziłeś we wtorki i czwartki, ale to już nie ma znaczenia. Krótko mówiąc, zbyt dużo w swoim życiu przeszłam, żeby wiązać się z alkoholikiem. Jednak nie jestem mściwa i nie życzę Ci źle. Monika.
* * *
Minął rok i dokładnie dwa miesiące. Monika pchając przed sobą wózek z dzieckiem, co chwilę spoglądała w niebo, które zakrywała czarna chmura. Przystanęła, dziecko otuliła kocykiem i przyspieszyła kroku. Gdy była już przed domem, zerwał się dość mocny wiatr, pierwsze krople deszczu spadały z trzaskiem na chodnik, a na tle czarnej chmury raz po raz, pojawiały się błyskawice, które wróżyły dość mocną burzę. Kiedy mocowała się z wózkiem, żeby wjechać przez niedużą bramkę, wybiegła o rozwichrzonej fryzurze nie pierwszej młodości kobieta. Roześmiała się szeroko do Moniki i złożyła obydwie dłonie, jak do modlitwy.
- Dzięki Bogu, że zdążyłaś przed deszczem. Wejdź do mnie, zanosi się na potworną burzę, będzie nam we dwie raźniej. Zajrzała do wózka. – Wiesz Monika, twoje dziecko rośnie w oczach – powiedziała głosem pełnym sympatii.
- Wiem. Najbardziej widać po kaftanikach. Pani Tereniu, proszę zabrać maleństwo, ja wejdę na górę pozamykam okna i przyniosę dla małej jedzonko.
- Oczywiście, tylko nie zapomnij o herbatce – przypomniała głośno, aż dziecko poruszyło rączkami.
Monika przytaknęła oczami i niczym strzała wystrzelona z łuku, popędziła do swojego pokoiku na poddaszu. Pospieszne pozamykała okna, zabrała dwie butelki i zeszła po trzeszczących schodach w dół. Błyskało się i grzmiało, a ona już od dziecka bardzo się bała burzy. Gdy weszła do pokoju, pani Terenia, trzymając małą na ręku, spacerowała po pokoju. Spojrzała na trzęsącą się ze strachu dziewczynę, uśmiechnęła się do niej, jak do małej dziewczynki.