Skrzydła zawsze odrosną
Nie licząc na wiele, nie mając w sobie wiele siły – jednak wstaje ten, któremu wydawało się, że skrzydła nigdy już nie odrosną. Powoli, miarkując każdy, choćby najdrobniejszy gest, podnosi się z ziemi i w mocnym skupieniu stawia pierwszy krok. Nie łatwe to zadanie, ale w jego życiu nie było rzeczy łatwych. Weteran porażek, czuwający nad spokojem swej duszy, kolejny raz strącony do tego krwawego padołu – staje na swych nogach. I brnie w nicość, wciąż karmiąc się resztkami nadziei i widzi demony, które niosą przebudzenie. Zaczyna głęboko oddychać mając jednocześnie pełną świadomość, że każdy wdech i każdy wydech nieustannie i nieubłaganie zbliżają go do śmierci. Bo prawdziwa odwaga polega na tym, by wciąż oddychać, wiedząc o rzeczach tak oczywistych jak to, że po nocy przychodzi świt, który przybliża nas do końca.
A jednak – żeby móc się uratować trzeba uznać, że coś jest ważniejsze od strachu. Począł więc Anioł kroczyć i przestał oglądać się za siebie. Każdy jego krok odbijał się głośnym echem, choć nie było to w rzeczywistości możliwe. Mimo to słyszał swe kroki głośno i wyraźnie, jak tąpnięcia mącące idealny spokój. Nie odczuwał już lęku. Myślał o tym co znajdzie za kolejnym zakrętem. Czytał każdą nowo zapisaną stronicę księgi jego życia i nie dowierzał, że wszystko tak przemija. Czytał więc z zapartym tchem wchłaniając całym sobą każde słowo, każdą literę. Nie rozpamiętywał ich jednak, tylko pośpiesznie przechodził do kolejnych fraz, do następnych zdań. Czytał wiersz po wierszu wciąż nie mogąc się doczekać tego, co będzie na kolejnej stronie.
Złota księga jego życia nie została jeszcze do końca zapisana, kiedy to Anioł poczuł silny ból na plecach, tuż pod łopatkami. To skrzydła, zaczęły wyrastać – a on głupi myślał, że stracił je już na zawsze. Piękne, białe skrzydła inspiracji znów były na swoim miejscu, znów dodawały sił, znów napełniały odwagą. Anioł tak bardzo kochał szum wiatru, powiew ciepłej bryzy, którą czuł zawsze kiedy wzbijał się w powietrze. Świst jego mocarnych skrzydeł, cudowny wysiłek używania potężnych mięśni, dawały mu poczucie nieograniczonej potęgi.
I uśmiechnął się Anioł sam do siebie bo wiedział już co go czeka. Wiedział, że teraz on będzie kreował tą rzeczywistość, która go otacza. Jednym radosnym tchnieniem odrzucił ucisk, który dotąd tak boleśnie krępował i nie pozwalał oddychać pełną piersią. Jak łańcuch przywierał do ciała. Teraz rozerwany leżał u stóp Anioła, który śmiał się ze swej głupoty. Oddech pełną piersią wtłoczył w ciało życiodajną energię i dał powód do istnienia.
I począł Anioł szybować ponad wszechogarniającym świat mozołem. Słowa wydzierały się z gardła, przedzierały się przez duszę i szybowały razem z nim. Świat nie zasługuje na jego milczenie. Przyziemność nie ma tu znaczenia. I tylko blade światło księżyca bije na alarm, nie pozwala zapomnieć o tym co ważne, o tym co nienamacalne. I Jego siostry – gwiazdy – są jak karma dla duszy. Wystarczy spojrzeć w granat nieba żeby zrozumieć rzeczy ważne.
Świat nie zna litości, jednak na horyzoncie jest łuna. Skrzy się pośród ciemności. Każdy widzi tą łunę, ale nie każdy potrafi się do tego przyznać. Anioł znalazł w sobie tę siłę i głośno to powiedział.