Rzepy
owił uciec z chaty za wszelką cenę, bez względu na zakazy matki. Wyciągnął spod szafy starą, sponiewieraną walizkę, którą ojciec kiedy jeszcze żył, kupił mu w prezencie, po czym upchał do niej tyle ubrań, ile dał radę. Do kieszeni schował otrzymane od wujka Romka klucze i najciszej jak tylko mógł, ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Już miał nacisnąć klamkę, gdy niespodziewanie ktoś złapał go za ramię. Nie musiał się nawet odwracać, by zgadnąć kto to był.
- Dokąd to młodzieńcze? – usłyszał pytanie.
- Do dupy... – odburknął nie patrząc nawet na rodzicielkę, która gdy usłyszała tę chamską odzywkę, poczerwieniała na twarzy jak burak.
- Ja się chyba przesłyszałam! – wycedziła przez zaciśnięte ze złości zęby.
- Nie, nie przesłyszałaś się! I spierdalaj! – wrzasnął Piotrek, po czym ściskając w dłoni walizkę, popędził do wujkowego domu.
Oniemiała matka patrzyła za nim, dopóki nie zniknął za rogiem. A kiedy straciła go z oczu, poszła do kuchni, usiadła przy stoliku i rozpłakała się.
Piotr tymczasem, dumny z siebie niczym paw, biegiem pędził po zniszczonym chodniku. Jeszcze nie dotarło do niego, co zrobił. Nie mógł uwierzyć, że nareszcie uwolnił się od despotycznej matki. W końcu będzie sam decydował o swoim życiu. Nikt nie zmusi go do kąpieli, nie ukarze szlabanem kiedy zapomni umyć zębów i nie opierdoli za chodzenie przez dwa tygodnie w jednych majtkach. Stał się naprawdę wolnym człowiekiem, niczym szybujący nad górskimi szczytami orzeł, o którym śnił wczoraj. Ta myśl dodała mu sił. Przyspieszył tempa, nie zważając na ciążącą walizkę i ani się obejrzał, a już stał przed wujkowymi włościami. Kopniakiem otworzył furtkę, którą roztrzepany stryjek zawsze zapomina domknąć i dopadł do drzwi wejściowych. Jednak otwarcie ich okazało się trudnym zadaniem, gdyż ciągle wypuszczał klucze z drgających z podniecenia rąk. Kiedy wreszcie się z tym uporał i wszedł do środka, z podekscytowania wykrzyczał, najgłośniej jak mógł, kilka siarczystych przekleństw. Spróbował wyobrazić sobie co zrobiłaby matka, gdyby je usłyszała, ale stwierdził, że po tym jak potraktował ją na pożegnanie, jej reakcja lata mu i powiewa. W ogóle nie miał wyrzutów sumienia. Gdyby choć trochę liczyła się z jego zdaniem, żyliby w zgodzie. A tak, traktując go jak gówniarza i niewolnika, sama doprowadziła do tej sytuacji. I wina leżała po jej stronie. Pokrzepiony tą myślą rozpakował się i rozpoczął zwiedzanie domu. Nie bywał tu często, a jeśli już, to tylko w pokoju gościnnym i cholernie ciekawiło go, co też znajduje się w innych pomieszczeniach. Na wędrówce po nich spędził resztę dnia i dokonał wielu interesujących odkryć, z których najważniejsze, to znalezienie w piwnicy zamaskowanej aparatury do pędzenia bimbru oraz stu litrowego balonu z winem. Nie umiał co prawda przeprowadzić procesu destylacji, ale za to potrafił za pomocą gumowego wężyka dobrać się do samogonu, co też natychmiast uczynił. Od tej pory każdy dzień zaczynał od wypicia duszkiem przynajmniej jednej butelki. Czasem, gdy na kolację zjadł coś tłustego, by dostać fazy musiał poprawić drugą. I tak czas upływał mu na zalewaniu się w trupa, jedzeniu byle czego i rzyganiu, jeśli organizm nie był w stanie przyjąć kolejnej dawki alkoholu. Ale nic nie trwa wiecznie i po miesiącu „magiczne źródełko”, jak nazwał balon, wyschło, a Piotrek na własnej skórze poznał co to przymusowy odwyk. Przez kilka kolejnych dni leżał w brudnej pościeli, której odkąd się wprowadził ani razu nie zmienił i nie wyprał, kwicząc niczym ranna świnia oraz robiąc pod siebie. Jednak w końcu i to pijackie zejście dobiegło końca, a osłabiony i wychudzony chłopak wypełznął z łóżka. Czuł się okropnie, a jeszcze gorzej wyglądał. Tłuste włosy, umorusana niezidentyfikowanymi substancjami twarz, obrzyga