Ruskie przyszli! (cz.2/2)
Po kilku dniach, rankiem wyszedłem na ulicę. Od razu zauważyłem nadchodzących od strony lasku kilku żołnierzy. Nie naszych, tylko ich, sałdatów. Momentalnie rozbudzona ciekawość zatrzymała mnie na chodniku. Czyżby ich wreszcie puścili do miasta? Przez minione dni nikogo z nich nie widzieliśmy.
Poczekałem, aż podeszli. Byli w swoich zwykłych polowych mundurach, w furażerkach z małą czerwoną gwiazdką, bez broni. Jeden z nich zagadnął mnie po rosyjsku:
– Polak, nie bój się, my na przepustce. Masz polskie pieniądze?
– A wy skąd? – zapytałem w ich języku. Widać było, że nie znali polskiej mowy, nawet nie spróbowali czegoś powiedzieć w łamanym polskim języku.
– A, w lesie żyjemy.
– Co?
– Tak, od tygodnia w namiotach śpimy. Ot, przyszedł z dowództwa rozkaz i nagle cały nasz oddział wywieźli tutaj. Dopiero dzisiaj dali nam przepustki na kilka godzin.
– Puścili was do miasta?
– Tak.
– A długo będziecie jeszcze w lesie? – błysnęła mi iskierka nadziei, że może coś wiedzą i powiedzą. Chodzenie nad jezioro dużo dłuższą drogą naprawdę nie było przyjemnością.
– Nic nie wiemy. Pewnie długo, jak przepustki zaczęli wydawać.
– O kurde, a niech to – zmełłem w ustach przekleństwo. To byli zwykli szeregowi, młodzi chłopcy z poboru. Co oni mogli wiedzieć? Każą im, to siedzą w lesie w namiotach. Pewnie nawet nie wiedzą, gdzie ich wywieźli. Dali im jednak przepustki, co faktycznie mogło znaczyć, że na dłużej przyjechali. Dla nas, miejscowych, mogło to oznaczać, iż do końca wakacji nie będziemy mogli przejść przez lasek...
– Przez was musimy chodzić naokoło lasku nad jezioro. Pół dnia marnujemy – dorzuciłem smętnie.