MELODIA cz.3
Ból.
Wyizolowanie.
Wyrzutek. Dziwoląg.
Człowiek, z którym kontaktu trzeba się wystrzegać.
Walczyłem z każdą formą ciemności, która chciała opanować moją duszę. Z lękiem przed każdym środkiem komunikacji. Z obawą przed ludźmi. Strach po wypadku potęgował się i potęgował, wspomagany rozhuśtaną, rozbitą wyobraźnią, ubierającą w obrazy każdy z moich koszmarów. Traciłem rozum . To było przerażające. Jak wyrzucenie z pędzącego pociągu prosto w przepaść.
Mrok nie odszedł na zawsze. To ja desperacko, wspomagany przez matkę, odsunąłem się od niego. Nawet nie oderwałem. Tego nie byłem w stanie zrobić.
Ciepłe uczucia mojej ciotki nie sprzyjało moim nastrojom. Kolejne dni mijały bez wieści i śladu a w domu gra nerwów i nieustanne napięcie niszczyło kruchy spokój. Marco mnie zadziwił. Coraz częściej stawał nie po stronie matki, lecz mojej, chyba widząc jak niepewność z wolna pozbawia ją racjonalnego myślenia i budzi frustracje, które niesłusznie wyładowywała na mnie. Jedynym człowieku, który milczał w tym domu, co zwykle brała jako prowokację lub lekceważenie. Traciła w jego oczach, nie widząc tego, jak zaczyna ja postrzegać. Nawet jej mąż był bardziej obiektywny. Być może dlatego, że wciąż go nie było. Pojawiał się rzadko i szybko odchodził. Miałem sojusznika w chłopaku, który coraz częściej spoglądał na matkę jak jego własny ojciec. Moja własna matka pisała do mnie smsy, pełne niepokoju, czy dobrze mnie tam traktują, ale nie mówiłem jej o starciach w domu jej siostry.
Nie chciałem tego.
Tak było przez kilka długich dni. Aż spotkałem ofiarę Skrzypaczki…
Spóźniłem się. Zmrok już zapadł a ja wciąż byłem daleko od domu ciotki. Miałem to gdzieś. Dziś ostatnią rzeczą, którą chciałem zobaczyć była jej pełna wyrzutu twarz i oskarżycielskie oczy. Znów nic nie mam. Jestem bezużyteczny. Zwlekałem więc tak długo jak się dało. Kawiarenki w głównych punktach tworzyły sielski nastrój a ludzie spacerowali o tej porze spokojnie i bez pośpiechu. Tego późnego wieczoru wolałem Wenecję, właśnie taką jak była niż tamten dom. Miała wreszcie w sobie tę folderową otoczkę romantyzmu. Odpoczywałem w jej zwolnionym rytmie. Wścibscy turyści wracali do swoich hoteli, zabiegani pasażerowie autokarów wycieczkowych już znikali z widoku. Zdałem sobie sprawę, że właśnie jest połowa sierpnia a ja jestem w miejscu, które wreszcie zaczynałem postrzegać jak inni, tylko dlatego, że znów znalazłem się tu po zmierzchu, jak wtedy, gdy spotkałem rozbawioną Francescę. Mógłbym zajrzeć na tę ulicę a następnego dnia oznajmić ciotce, że wracam do Francji. Niczego nie wskórałem, jedynie wystawiłem na próbę moje nerwy. Lepiej było wrócić…