Opowieść o Jance spod lasu
Nie zauważyła mnie. Nie podniosła głowy. Dotknęłam delikatnie jej ramienia. Wtedy odjęła dłonie od twarzy i spojrzały na mnie smutne oczy.
- Co się stało? - szepnęłam.
- Nie pozwalał mi z nikim rozmawiać. Nie pozwalał mi niczego mieć. Powiedział, że on mi wystarczy za wszystko. Że tylko on mnie kocha i że ja mogę kochać tylko jego. Kłamałam, że nie kocham dzieci. Bałam się o nie. Nie mogłam ich przytulać, gdy patrzył. Ale dziś...
- Co dziś?
- Dziś chciał mi odebrać niedźwiadka. Pluszowego niedźwiadka. I poczułam, że nie zniosę tego dłużej...
Podobno uznano, że nie wszystko z nią w porządku i zamknięto w psychiatrycznym szpitalu. Ktoś przyjechał i zabrał dzieci. Już nigdy nie wróciła do domku pod lasem. Jego pochowano na miejscowym cmentarzu. Na pogrzebie nie zjawiła się ani jedna osoba...
Często o niej myślę. Słucham, jak wiatr szeleści w płatach odchodzącej farby domku pod lasem. Wypatruję światła padającego zza firanki. I pieluch na sznurze. Zastanawiam się, ile zniosła, nim powiedziała sobie: dość. Nim uświadomiła sobie, że to zła miłość.
I czy ma przy sobie pluszowego niedźwiadka...