Opowieść o Jance spod lasu
Nagle ją dostrzegłam. Siedziała na brzegu strumienia, opierając wyprostowane plecy o pień brzozy. Czerwoną sukienkę podwinęła, odsłaniając kolana, przymknęła oczy i poruszała stopami w chłodnej wodzie. Zauważyłam, że jest bardzo młoda. Nie miała jeszcze dwudziestu lat.
Pod moimi stopami trzasnęła gałązka, a ona zerwała się na nogi z dzikim przerażeniem na bladej twarzy. Nigdy nie widziałam takiego strachu. Wykrzywiła usta, jakby chciała wybuchnąć płaczem. Pokiwałam do niej ręką.
- Przepraszam, nie chciałam przestraszyć. Idę na maliny.
Skinęła głową. Obserwowała mnie badawczo i czujnie, miałam wrażenie, że szuka okazji, by czmychnąć jak spłoszone zwierzątko.
- Zasnęłam. - rzuciła tonem usprawiedliwienia.
- Dobre miejsce. - uśmiechnęłam się lekko. - Przy takim upale strumień jest naprawdę przyjemny.
Ponownie kiwnęła głową. Niczym marionetka na sznurku. Ogarnęło mnie zniechęcenie. Nie miałam zamiaru się narzucać. Wykonałam gest, który miał dać jej do zrozumienia, że ruszam dalej i wtedy się odezwała.
- Jestem Janka.
- A ja Magda.
- Muszę już wracać. Dzieci obudzą się lada chwila.
Tym razem to ja kiwnęłam głową bez słowa. Stałam w miejscu i obserwowałam, jak przeskakuje strumień i biegnie w stronę domku pod lasem. Była naprawdę młoda i zwinna.
W tym samym miejscu spotykałam ją jeszcze kilka razy. Nie będę ukrywać. Chodziłam nad strumień specjalnie. Byłam jej ciekawa. Wydawało mi się, że kryje w sobie jakieś tajemnice, jakiś wielki smutek. Czasami obserwowałam ją, jak krząta się w obejściu, rozwieszając pranie, pompując wodę ze studni, bawiąc się z córką. Kiedy spotykałam ją nad strumieniem, mówiła niewiele. I odchodziła bardzo szybko, tłumacząc, że dzieci wstaną z popołudniowej drzemki i musi się nimi zająć. Ale widziałam, że nasze rozmowy sprawiają jej przyjemność. Uśmiechała się.
Pewnego dnia zapytała:
- Czy w tym lesie są niedźwiedzie?
- Niedźwiedzie? Skąd ten pomysł?
- Boję się niedźwiedzi. Tam, gdzie kiedyś mieszkałam było ich mnóstwo.
- Tutaj ich nie ma.
- Czasami mam wrażenie, że podchodzą pod dom.
- To pewnie sarny. A może echo?
- Pewnie tak. Ale i tak się boję.
Kiedy następnym razem ją spotkałam, podałam jej pluszowego niedźwiedzia.
- Teraz masz własnego niedźwiedzia. Obroni cię przed tymi z lasu.
Śmiała się niemal do łez.
- Jaki jest twój mąż? - zapytałam nagle.
Posmutniała.
- Bardzo nas kocha. Bardzo.
Tamtego popołudnia było duszno, zbierało się na burzę. Obserwowałam z okna, jak niebo nad lasem przybiera granatową barwę. Wiatr tarmosił koronami drzew, zrywając z nich liście, od czasu do czasu niebo przecinała cienka jak igła błyskawica. Patrzyłam na domek pod lasem. Tego dnia na sznurze nie powiewały pieluchy, ale biorąc pod uwagę pogodę, nie było w tym nic dziwnego. Myślałam o Jance i niemal byłam w stanie wyobrazić sobie, jak bawi się z córką przy kuchennym stole.
Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale sygnał karetki postawił mnie na nogi. Drogą w stronę domku pod lasem ciągnęły wozy policyjne. Światła ambulansu tańczyły na łuszczących się ścianach. Przy płocie zebrała się garstka gapiów. Ruszyłam biegiem w stronę domku pod lasem, po drodze zakładając na bose stopy tenisówki.
- Co się stało? - krzyknęłam w stronę ludzi tłoczących się wzdłuż płotu.
- Zabiła męża - rzucił ktoś z tłumu.
- Podobno odrąbała mu głowę siekierą - dodał ktoś inny.
Poczułam, jak unoszą się włoski na moim karku. Spojrzałam w głąb podwórka i wtedy ją dostrzegłam. Siedziała na spróchniałych schodkach ganku. Ubrana w czerwoną sukienkę i bosa. Twarz ukryła w dłoniach. Nie myśląc, co robię, otworzyłam furtkę i podeszłam do niej.