Ana
Lubię to bicie serca, raz szybkie a raz ledwo wyczuwalne. To wirowanie świata i niemoc, która w jednej chwili ogarnia wszystkie członki mego ciała. To dobry sposób, na przyciszenie emocji w ciężkich chwilach. Wtedy już nie umiem płakać, nie daję rady się złościć. Pozostaje tylko przyciszony na moment smutek. Zaciągam się głęboko i szybko, tak, że za trzecim razem gaszę już zaledwie rozpoczętego papierosa i opadam bezsilna na podłogę. Wszystko wokół wiruje, opanowują mnie mdłości i taki dziwny spokój. Najlepiej po tym od razu położyć się do łóżka i próbować zasnąć. W przeciwnym razie smutek, którego jednak ta metoda nie potrafi całkowicie wytępić z serca, mimo iż doprowadza je prawie do szleństwa, powraca. Wtedy na długo nie mogę pozbyć się wyrzutów sumienia, że robię coś czego tak naprawdę nienawidzę i strachu przed uzależnieniem, a łzy cicho spływają po policzkach. Kiedyś wyciszały mnie samotne, nocne spacery i płacz. Teraz już nie mam na to czasu. Stałam się silniejsza, jednak nie na tyle, aby po prostu żyć szczęśliwie zostawiając przeszłość daleko za sobą. Kroczę naprzód, ale nie potrafię oprzeć się ciągłym chęciom odwracania się za siebie. Przeszłość wyryła się w moim sercu i nawet maltretowanie go papierosem nie może sprawic, że po prostu zapomnę. Tyle już wybaczyłam, rozwiązałam, zakończyłam, ale wiele spraw jest jeszcze nie zamkniętych i są te nowe. Zdaję sobie sprawę, że tak może być już zawsze, a mimo to szukam jakichś minimalnie szkodliwych sposobów gaszenia na moment palącego ognia wspomnień. Naiwnie próbuję wmówić sobie, że to najlepszy sposób na przyszłość. Nie potrafię po prostu przystanąć, odwrócić się i stoczyć decydującą walkę z przeszłością, pogrzebać ją w grobie zapomnienia.
Kładę się bezsilna na podłogę. Słysząc szybkie bicie serca i cicho płynącą z odbiornika muzykę, która tylko potęguje smutek , czuję jedynie ból, przeszywjący całe ciało i piękące od łez policzki. Rozmyślam... wspominam.... cierpię bezdżwięcznie, w samotności, zamknięta w czterech ciemnych ścianach, które stają się wtedy takie zimne i przytłaczające, obce i złowrogie. W zamku przekręcony klucz. Czy to możliwe aby ten ukochany sprzymierzeńca właśnie w tych chwilach, gdy jego przytulność i ciepło jest najbardziej potrzebne stawał się wrogiem? Odpychał i dodatkowo ranił? Czy nawet to pomieszczenie w całym zimnym domu stało się negatywnie do mnie nastawione? Jedno jest pewne: jestem sama, a łzy i zmęczone oczy zakryte są przed litosnym spojrzeniem ciekawskich. Myśli płyną swobodnie raniąc tylko moje zbolałe serce. ..
Wspominam wtedy różne rzeczy. Te aktualne sprawy odkrywają głęboko schowane rany. Widzę wtedy Ciebie, jak kolejny raz zawodzisz moje nadzieje, depczesz wiarę w to, że może Ci się udać. Widzę Twoją zmęczoną, zniszczoną twarz i mętne oczy. Wyobrażam sobie najgorsze... Zastanawiam się kiedy i jak znowu mnie zranisz. Kiedy zranisz siebie. Boję się, że tak mało czasu nam zostało, że już się nie zobaczymy, że już nigdy nie będę umiała powiedzieć Ci jak bardzo Cię kocham. Obawiam się, że ból i cierpienie nie pozwolą mi wyksztusić jak bardzo mi na Tobie zależy. Myślę o naszym ojcu, który zmarnował większość swego cennego życia, który tak głęboko i często ranił nas wszystkich. Zastanawiam się dlaczego teraz on nie może być szczęśliwy mimo rozpoczętego nowego życia i zapewniania, że teraz mu się uda. Czyżby los był, aż tak mściwy? Sprawiedliwy? Sama nie wiem, jak powinnam to nazywać... Chciałabym wymazać te wszystkie zadane rany ze swej pamięci... wybaczyć... ale nie umiem... Uczę się tego, staram. Pragnę żeby był szczęśliwy ale zamiast tego prawie codzień słyszę nowe kłótnie z tą, która miała mu to szczęście przynieść. Wygrzebuję z pamięci te nieliczne chwile, gdy mama była blisko i gdy prawdziwie kochała - gdy była mamą. A zaraz po tym pojawiają się wspomnienia kiedy jej zabrakło w naszym życiu, a obecność została zastąpiona nielicznymi telefonami, nowymi zabawkami i innymi zastępnikami. Płaczę... widzę siebie samą w ciemnym pokoju, większym niż ten, który zajmuję od kilku lat. Skuloną w odległym kącie i szlochającą, wołającą pomocy z nieba, siły i jej powrotu. Jeszcze raz przeżywam swoje poniżenia i obrazy od najbliższych, najukochańszych przeze mnie osób. Widzę jak runie cała nasza rodzina, miłość, przyjaźń, wszelkie związki. Stajemy się dla siebie wrogami i nieprzyjaciółmi.