Rozczarowany prokurator żegna się życiem rodzinnym i karierą w Warszawie, a na nowe miejsce zamieszkania wybiera malowniczy Sandomierz. W obcej i nieprzyjaznej rzeczywistości prowadzi jedno z najtrudniejszych śledztw w jego karierze - w tajemniczych okolicznościach zamordowana zostaje sandomierska działaczka społeczna, kobieta szanowana i ceniona, o nieskazitelnej reputacji. Mieszkańcy zgodnie milczą, a media prześcigają się w coraz to bardziej niezwykłych teoriach na temat zbrodni. W dodatku ważnym kontekstem staje się bolesny splot relacji polsko-żydowskich oraz historia, która wydarzyła się przeszło sześćdziesiąt lat wcześniej.
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2014 (data przybliżona)
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 368
Język oryginału: polski
Tłumaczenie: brak
"Ziarno prawdy" Zygmunt Miłoszewski
Jest to drugi tom z cyklu "Teodor Szacki". Powieść należy do gatunku kryminału.
Akcja powieści odbywa się w Sandomierzu. Prokurator przeprowadza się do tego miasteczka, by zacząć nowe życie i odciąć się od przeszłości. Jednak los ma inne plany. Teodor zaczyna prowadzić sprawę dziwacznego śledztwa.
Jest to książka, która trzyma w napięciu do samego końca. Muszę przyznać, że do końca książki nie wiedziałam, kto jest mordercą. Co prawda miałam podejrzenia, ale tym razem okazały się niesłuszne. W poprzedniej części szybciej się domyśliłam. W każdym razie książka jest napisana bardzo dobrze i zdecydowanie jest godna polecenia i przeczytania.
Jeśli miałabym jednak porównywać, która część byłaby lepsza to nie potrafiłabym wybrać. Być może ostatnia część trylogii mi w tym pomoże.
„Ziarno prawdy” to druga część trylogii kryminalnej z prokuratorem Teodorem Szackim w roli głównej. Teodor Szacki. Na prowincji znalazł się, bo tak jakoś wyszło. W Sandomierzu akurat mieli wolny etat, a on bardzo chciał opuścić Warszawę. Chciał zacząć wszystko od nowa. W nowym miejscu, w nowym środowisku, ale w starej profesji. Szybko okazało się, że Sandomierz jest dla niego zbyt powolny, zbyt ciasny, zbyt nudny. Prowincja. Sielanka. Monotonia. Znudzenie. Na prawdziwe morderstwo raczej nie ma co liczyć. Taka sytuacja nie sprzyjała psychice Szackiego. Przez głupi romans stracił wszystko. I nie potrafił odnaleźć się w nowej dla niego sytuacji. Był sam. Bez żony. Bez córki. Totalnie sam. Nie mógł nawet rzucić się w wir pracy, bo w pracy wszystkie sprawy były tak pospolite, tak trywialne. Do czasu…
Do czasu kiedy pojawił się pierwszy trup. I to nie byle jaki. Znalazło się i domniemane narzędzie zbrodni. I to nie byle jakie. Zamordowana. Anioł tryskający uśmiechem każdego dnia. Kobieta z sercem na dłoni. Szczęśliwa żona szczęśliwego męża odnoszącego sukces za sukcesem. Kto mógł zrobić coś takiego? Pojawia się pierwsza rysa na nieskazitelnym obrazie prowincjonalnego Sandomierza. Pojawi się kolejna i kolejna. Pojawi się ich tyle, że Szacki przestanie wierzyć w cokolwiek i komukolwiek. Przedtem jeszcze popełni mnóstwo błędów. Szukał nie tam gdzie trzeba. Dał się zwieść. Dał się zmanipulować. Zapomniał o tym, że czasem nie warto silić się na filozofię i spektakularne wyjaśnienia. Czasem po prostu wystarczy skupić się na rzeczach najprostszych i jak najbardziej przewidywalnych. Dlaczego postąpił inaczej? Dlaczego ciągle coś nie dawało mu spokoju? Coś, czego żadną siłą nie potrafił określić? Bo ciągle coś nie pasowało. Ciągle coś mu umykało…
O fabule pisać więcej nie będę z wiadomych względów. „Ziarno prawdy” to rewelacyjny, znakomity i zgrabnie napisany kryminał. Kryminał ze sporą dozą niewygodnej historii i niewygodnej charakterystyki polskiego społeczeństwa i polskiej prowincji. Kryminał rozprawiający się ze stereotypami. Kryminał ze świetnie nakreślonymi bohaterami. Pomijając już Szackiego… Cynicznego, czasem aroganckiego, czasem błyskotliwego, piekielnie inteligentnego, dość przystojnego, tajemniczego… Drugoplanowe postaci też są ciekawe i intrygujące. Najbardziej (dla mnie oczywiście) inspektor Leon Wilczur. Na pierwszy rzut oka antypatyczny, odrażający wręcz, ale … i zaskakujący w pewnych sytuacjach. Jego opanowanie, celność wniosków, cierpliwość i autokontrola. A jak się okazało jego historia do najłatwiejszych nie należała…
Ale bohaterem tej powieści jest też miasto. Sandomierz. Miasto w całej swej okazałości. Ze swoimi wspaniałymi zabytkami, żyjące swoim powolnym tempem, miasto serialowego ojca Mateusza. Ale to też miasto ze swoim mrocznym obliczem, ze swoją posępną historią, o której nie mówi się głośno i do której nie chce nikt wracać…
Prokurator Teodor Szacki sprowadził się do Sandomierza zaledwie kilka tygodni wcześniej. Na początku uważał to za dobry pomysł, miał chęć na odpoczynek od stolicy, potrzebował zacząć od nowa. Jednak teraz po prostu się nudził. Przyzwyczajony do wielskich i głośnych spraw, którym musiał poświęcić całą uwagę, nie czuł się potrzebny w tym małym miasteczku. Nie chodziło przecież o to, żeby na siłę szukać winnych, nie miał także potrzeby, żeby się przed kimś popisywać. Po prostu chciał jakoś zająć wolny czas, w końcu po rozstaniu z żoną zyskał go całkiem sporo.
Kiedy pewnego wiosennego poranka w pobliżu synagogi zostaje odnaleziona znana z pracy na rzecz dzieci kobieta, Szacki w końcu zaczyna czuć się jak u siebie. Na to czekał tyle miesięcy, nareszcie miał możliwość pożegnać się z tą stagnacją. Tyle, że sprawa okaże się naprawdę skomplikowana. Czy doświadczony prokurator poradzi sobie i odnajdzie tytułowe ziarno prawdy?
Z Miłoszewskim spotkałam się pierwszy raz. Wcześniej jego nazwisko niewiele mi mówiło, jednak zwróciłam na nie uwagę, kiedy otrzymał „Paszport Polityki”. Muszę przyznać, że nie żałuję tej decyzji. Przede wszystkim autor ma wyczuwalną lekkość pisania. Od razu zauważyłam, że nie męczył ani akcji powieści, ani siebie przy pisaniu. Historia jest bardzo płynna, czyta się ją przyjemnie. Niczego nie ma za dużo i niczego nie brakuje.
Autor bardzo dobrze zaznaczył męską narrację. W powieści nie trafiają się nużące wspomnienia o przeszłości, bardziej charakterystyczne dla kobiet rozważania, co by było gdyby. Szacki na chłodno, choć nie bez cienia emocji, opowiada o nieudanych małżeństwie i powodach przeprowadzki. Momentami w tej opowieści można doszukać się melancholii, ale potraktowałam to raczej, jako rozliczenie mężczyzny z przeszłością. Prokuratorowi nie brakuje również dystansu do siebie i poczucia humoru. Bardzo podobały mi się jego wypowiedzi podszyte ironią, kilka razy uśmiechnęłam się, kiedy przedstawiał nam swoich współpracowników. Powieść tonęła w mroku, co nie zmienia faktu, że w tej ciężkiej i przygnębiającej scenerii, zasadniczy prokurator potrafił znaleźć trochę czasu na bliższe zapoznanie się z lokalnymi atrakcjami. I bynajmniej nie mam na myśli zamków czy muzeów.
No tak, bo Szacki to typowy samiec. Taki, któremu jeszcze trochę smutno z powodu niedawnego rozwodu, ale jednak nie zaszkodzi mu przecież kilka spojrzeń w dekolt koleżanki. Nic złego przecież też się nie stanie od erotycznych fantazji z szefową. Miłoszewski nie wybiela Szackiego, nie próbuje nam wmówić, że jest lepszym człowiekiem, niż myśleliśmy. Przedstawia nam czterdziestoletniego faceta z przeszłością, odbijającą się na tym, co robi i myśli, która ukształtowała go i sprawiła, że jest taki, jaki jest. Niezmiernie go polubiłam, od początku, chociaż wówczas wydawał mi się nieco sztywny. Wraz z zagłębianiem się w powieść, moja sympatia tylko rosła. Bo nie brakowało mu także odwagi, sprytu, inteligencji, doświadczenia. Ideał po prostu. Albo raczej idealny prokurator.
Oprócz interesującego bohatera, autor zaoferował nam także intrygującą i zawiłą intrygę. Sprawę oparto na przeszłości, ludowej legendzie, przykrych stereotypach i dziwnych przesądach. Ta wybuchowa mieszanka była jednak niezwykle przemyślana i spójna, dopracowana w każdym szczególe. Miłoszewski porusza się po niezwykle trudnym i niepewnym gruncie, bazując na niewesołej przeszłości zarówno Sandomierza, jak i całego naszego kraju. Zagłębia się w stosunki polsko- żydowskie, lawirując między historycznymi zaszłościami, a obecnymi przesądami. Mam wrażenie, że w tym wszystkim nie szczędzi krytyki, zarówno bohaterom, jak i społeczeństwu, w którym ich wychowano.
Podoba mi się także umieszczenie w tle uniwersalnych wartości, takich jak przyjaźń, miłość czy małżeństwo. Autor nie poświęca temu zbędnej uwagi, ale nie zaniedbuje tych obszarów. Są ważne dla śledztwa, ale także dla naszych książkowych bohaterów. A jego postaci są nadzwyczaj ludzkie w swojej walce z pokusami. Bardzo cenię sobie realizm w powieściach i w pełni odpowiada mi sposób, w jaki ten realizm zarysował Miłoszewski. Po prostu wyczułam w tym emocje, które przecież tak często popychają nas do różnych czynów.
Po przeczytaniu książki miałam wrażenie, że niewiele potrafię o niej powiedzieć. Wydawała mi się zupełnie inna od ostatnich lektur w moich rękach. Ale to jest oryginalność po prostu. Autor pokazał schematyczne rzeczy w nowym świetle, pokazał, że jest mnóstwo możliwości przedstawienia oczywistych rzeczy inaczej.
Na początku nie byłam przekonana do tego antysemityzmu, którym tak się podpierał. Bo dlaczego miałby być to dobry pomysł na kryminalną intrygę? Czy to nie trochę przekombinowane rozwiązanie? A może jednak potrzebne w czasie, kiedy powstaje tyle podobnych do siebie powieści.
Prawdę mówiąc, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby na tych przeszło 400 stronach zginął ktoś jeszcze. Miłoszewski miał w końcu wiele ciekawych pomysłów na uśmiercanie bohaterów. Ale i bez tego świetnie sobie poradził. W jego powieści nie zabrakło elementów koniecznych do napisania dobrego kryminału- interesującej fabuły, dobrej narracji, intrygujących bohaterów, zwrotów akcji i oczywiście świetnego zakończenia.
Dobra, choć nie do końca moje klimaty i pewne rzeczy mi się nie podobały.
Cykl o prokuraturze Szackim. Moim zdaniem ta część jest najlepsza. Filmu nie oglądałam.
Jeden z najlepszych kryminałów, jakie ostatnio czytałam. O ile pierwsza część cyklu o Szackim była moim zdaniem przesadnie wydumana, o tyle tutaj fabularnie wszystko wypada bardzo dobrze. Klasyczne mieszanie w głowie czytelnikowi tutaj w bardzo udanym wydaniu. Zbrodnia, historyczne zaszłości, dziwne teorie spiskowe, no i podziemne korytarze - mniam.
Stary dobry Teodor Szacki! Zbrodnia na tle religijnym wydawałoby się trochę mnie zniechecala ale w miarę odkrywania nowych wątków czytałem z coraz bardziej wybałuszonymi oczami :-) I do tego piękny Sandomierz w tle. Kryminalna uczta
Tym razem spotykamy się z Szackim w Sandomierzu. Naszemu bohaterowi przyjdzie się zmierzyć z bardzo trudną sprawą. Trudną nie tylko do rozwiązania, ale i do poruszania jako temat w ogóle.
Miłoszewski oczywiście dał radę. Podtrzymuję wszystko, co napisałam o pierwszym tomie. Styl autora wybitnie przypadł mi do gustu. Nikt inny nie potrafi tak dobrze nazywać rzeczy po imieniu i pisać w prosty (ale jakże inteligentny!) sposób o niekiedy skomplikowanych emocjach czy wydarzeniach. I to jest sztuka! Brawo! I nikt inny nie ma takich skojarzeń - zawsze w punkt :)
W tej części mamy trochę więcej kryminału, a trochę mniej Szackiego, a mimo to Teodora lubię bardziej i bardziej z każdą przeczytaną stroną. Przyznam, że cieszę się, że nie poznałam go wcześniej. Jestem przekonana, że jeszcze kilka lat temu nie doceniłabym tej postaci jak doceniam ją dziś. To jest majstersztyk po prostu!
Góry Żmijowe to opowieść o przygodach nastoletnich bohaterów z dwóch krain objętych władaniem Starej Magii, oddzielonych górami...
Do paskudnego bloku wprowadza się dwójka młodych ludzi - świeżo poślubieni Agnieszka i Robert, którzy przyjechali do stolicy z prowincji...
Przeczytane:2022-02-27,
Z Zygmuntem Miłoszewskim po raz pierwszy zetknęłam się czytając jego "Uwikłanie". To tam poznałam bohatera jego powieści, prokuratora Teodora Szackiego, który jest inteligentnym i skutecznym śledczym, ale prywatnie zblazowanym, nie bardzo zadowolonym ze swojego życia osobistego typem.
Po opisanym w "Uwikłaniu" romansie z dziennikarką, który rozwala jego, prawdę mówiąc, całkiem udane małżeństwo, Szacki ląduje ni stąd, ni zowąd w Sandomierzu. Zaprowadziła go tam sprawa o zabójstwo, i miasto spodobało mu się do tego stopnia, że rezygnując z pracy w Warszawie oraz kariery, jaka go tam czekała, osiadł w sandomierskiej prokuraturze, która mu się jawi jako sielankowa w porównaniu z warszawską, gdzie liczba spraw kryminalnych jest bez porównania większa.
Jak czytamy w "Ziarnie prawdy", podejmując decyzję o pozostaniu w pięknym, choć leżącym na uboczu mieście Szacki liczył na nowe, ciekawe życie, a w konsekwencji wyboru, jakiego dokonał, spotyka go samotność w wynajmowanym mieszkaniu, wśród ludzi niedarzących go ani sympatią, ani zaufaniem.
Z marazmu, w jaki popada w związku z mało ciekawą sytuacją zarówno prywatną, jak i zawodową, wyrywa go dopiero morderstwo popełnione tuż przed Wielkanocą na powszechnie lubianej sandomierskiej działaczce społecznej, Elżbiecie Budnik. Zbrodnia wzbudza ogromną sensację, gdyż jej ofiara miała nieposzlakowaną opinię i była ogólnie ceniona, a przy tym morderstwo jest wyjątkowo brutalne i mroczne.
Szacki dostaje śledztwo w tej sprawie tylko dlatego, że nie znał denatki za życia, i wbrew zdaniu swej koleżanki po fachu, Barbary Sobieraj - co powoduje, że początkowo przychodzi mu pracować w klimacie niechęci, jaką ta jawnie mu okazuje; z czasem dopiero nastawienie Barbary ulega zmianie, w efekcie dochodzi nawet do romansu obydwojga. I tu aż się prosi, by dodać, że prokurator Szacki, chociaż niezbyt zadowolony ze swego trochę zaniedbanego - jak sam stwierdza - wyglądu, okazuje się niezwykle łakomym kąskiem dla sandomierskich erotomanek, które nie dają mu spokoju, zmuszając do wyczerpującej erotycznej gimnastyki.
Zwłoki ofiary mordu są całkowicie pozbawione krwi, co wskazuje na rytualny mord. Również inne ślady zdają się o tym świadczyć. Szacki z początki podąża tym tropem, ale kolejne morderstwo, którego ofiarą pada kochanek Elżbiety Budnik, zmienia jego pogląd na sprawę.
Tak jak w przednim kryminale, w "Ziarnie prawdy" mamy więc wciągającą i bardzo mroczną, a nawet wręcz posępną, na pograniczu horroru intrygę kryminalną, w której jest sporo zadziwiających zwrotów akcji i trzy trupy, oraz prawdziwą, przebiegłą bestię w ludzkiej skórze, tropioną ze zmiennym szczęściem przez Szackiego wspomaganego przez Sobieraj i starego wygę reprezentującego policję śledczą. Przy czym rozwiązanie zagadki śmierci trzech osób w tajemniczych i niezwykle makabrycznych okolicznościach przynosi zaskakujący finał.
Powieść czytało mi się bardzo dobrze. Intryga kryminalna mnie emocjonowała i trzymała w napięciu aż do nieoczekiwanego zakończenia. Sporo zawartych w niej treści społeczno-obyczajowych dodatkowo sprawiało, że była świetną lekturą, od której trudno się oderwać. Do zalet "Ziarna prawdy" należy oczywiście miejsce akcji - Sandomierz ze swym urokiem i klimatem miasta o niezwykłej przeszłości historycznej, którą poznajemy dzięki temu, że stanowi tło dla rozgrywającego się dramatu kryminalnego.
Jest tu też bardzo nośny dzisiaj problem konfliktów polsko-żydowskich na przestrzeni wieków, będących wynikiem nieznajomości m.in. obyczajów, a nawet rytuałów żydowskich, które powodowały u polskiej części społeczności potężny strach, stając się niejednokrotnie przyczyną drastycznych i wręcz dramatycznych sytuacji, wpływających na wzrastanie wzajemnej niechęci między obiema nacjami. Zygmunt Miłoszewski pisze również o niechętnym stosunku mieszkańców Sandomierszczyzny do powracających po wojnie Żydów, których ocalałe domy były zasiedlane przez Polaków. Nie można powiedzieć, by powieść wskazywała na antysemityzm Polaków, niemniej ta myśl narzuciła mi się w trakcie jej czytania. Stąd nie jestem zdziwiona, że prawa do wydania tej książki w USA, o czym informuje na okładce wydawca (W.A.B., 2011), sprzedane zostały przed jej premierą w Polsce. Czy tylko ze względu na ciekawą intrygę i walory literackie, których trudno "Ziarnu prawdy" odmówić, czy jeszcze coś więcej o tym zdecydowało?