Żądza zemsty. Do czego jesteśmy zdolni, kiedy ktoś nam podpadnie? Niektórzy po prostu poprzestają na wyzywaniu danej osoby w myślach, co skutecznie uwalnia ich od negatywnych myśli, ale inni idą o krok dalej. Wylanie kawy na arcyważne dokumenty. Rozsiewanie niedorzecznych, niemalże bolesnych plotek. Zarysowanie auta śrubokrętem. Już na samo wspomnienie tego wszystkiego włos się jeży na głowie. A gdyby tak pójść o krok dalej? Nie, nie mam na myśli pozbawienia naszego „problemu” życia. Chodzi bardziej o to, aby skierować swój gniew na kogoś bliskiego naszemu wrogowi. I to tak, by odczuł go ze zdwojoną siłą. Wyobrażacie to sobie? Bo K. C. Hiddenstorm zdecydowanie, o czym świadczy obecność „Władczyni Mroku”. Jak to się wszystko rozegrało? Zaraz do tego przejdę...
„HEJ, MALEŃKA. BOLAŁO, JAK SPADŁAŚ Z NIEBA?” „NIE, TYLKO TROCHĘ SIĘ ZMĘCZYŁAM WYCZOŁGIWANIEM Z PIEKŁA!”
Kiedy, po wielu pozytywnych recenzjach, zdecydowałam się przeczytać bestsellerową „Władczynię Mroku”, oczekiwałam piekielnie dobrej przeprawy z bohaterami. Nie spodziewałam się jednak, że zostanę sponiewierana! Choć historia pozornie toczyła się leniwym rytmem, gdzie czułam, jakby mój umysł smagały same pierzaste skrzydła, w międzyczasie nadnaturalne tło przebijało się, starając odepchnąć uczucie bezpieczeństwa. Wszechobecna mroczna otoczka nakazywała mieć się na baczności. Nigdy nie było wiadomo, kiedy szara rzeczywistość odejdzie w niepamięć, zgładzona przez demoniczne siły. Autorka nie bawiła się w przepiękne, pełne jasnych barw zdarzenia, gdzie przesyt słodkości mógłby zemdlić nawet największego łakomczucha. Widziałam, jak nikłe odcienie bieli ustępowały drogę szarościom, czerni oraz szkarłatowi, kiedy gwałtowność emocji wręcz buchała ze stron. Niestety, co za dużo, to niezdrowo…
Nieraz zdarzało mi się odkładać książkę, aby odetchnąć od nadmiaru okrucieństw spływających na bohaterów wraz z rozwojem zdarzeń. Choć przeplatane czułymi słowami, tęsknymi spojrzeniami oraz pozornie niepasującymi do siebie elementami fabularnej łamigłówki, wylewające się ze stron zło ciachało nie tylko umysł, ale też duszę. Demoniczna energia zewsząd oplatała mnie, szykując do mocniejszego uderzenia. Nawet jedna, dość drastyczna scena tak zadziałała na moją wyobraźnię, iż dziękowałam sobie za to, że nic wcześniej nie jadłam, bo… och, chyba zdajecie sobie sprawę, co dokładnie mam na myśli, prawda? Również (prawie) zakończenie nieco mi podpadło. Jego „wizerunek” okazał się pełen emocji sięgających zenitu. Zapierał dech w piersi, zaciskał żołądek, wywoływał ciary na plecach, a w powietrzu wyczuwałam charakterystyczną dla posoki mieszankę rdzy i soli, co dowodzi temu, że „Władczyni Mroku” ostro oddziałuje na zmysły. Tyle że po jakimś czasie poczułam, że wszystko to, czego byłam biernym świadkiem, powoli mnie męczy. Zabrzmi to okrutnie, ale marzyłam tylko o tym, aby wyzwolić się z objęć wszechobecnej makabry, gdzie ktoś musiałby odejść z tego świata. I to raz na zawsze, by móc złapać głębszy oddech. Wiem, że takich scenerii nie da się opisać w dwóch rozdziałach, ale osoby, które są wrażliwe (oraz ich wyobraźnia działa na wysokich obrotach!) mogą odczuć to samo, co ja.
PODPADŁEŚ NASZEJ KOLEŻANCE? CÓŻ, MOŻE WARTO JUŻ TERAZ ZAŁATWIĆ WSZELKIE FORMALNOŚCI POGRZEBOWE? TAK NA WSZELKI WYPADEK…
Megan to dziewczyna (choć „kobieta” byłoby lepszym sformułowaniem dla trzydziestolatki, ale pewne czynniki sprawiają, że tamto określenie bardziej do niej pasuje), która przyciągała pecha jak magnes. Już jako dziecko straciła rodziców, niedawno pożegnano ją z nienawidzonej przez nią pracy, a jeszcze wyczuwała, że pomimo przeciętnego wyglądu, iż było z nią coś nie tak. A co było najlepszym lekarstwem na to wszystko? Obecność tajemniczego Nicholasa, przy którym Megan czuła, że może być całkowicie sobą, czyli krnąbrną, o niewyparzonym języku przyszłą autorką książki, gdzie takowa chodziła za nią już od ładnych paru lat. Sęk w tym, że im bardziej zagłębiała się w tę nagłą znajomość, tym mocniej wnikała w ten nadnaturalny świat, gdzie ten przenikał do rzeczywistości. Nie dziwiłam się, że dziewczyna nie umiała normalnie funkcjonować, kiedy adorator znikał jej z pola widzenia. Jego aura wręcz ciągnęła ją ku niemu, a umysł uparcie podsuwał myśli, jakby nie tylko w tym wcieleniu byli sobie bliscy. Tyle że ta dwójka, pomimo mojej sympatii, umiała mnie irytować. Jak dla mnie Megan była dość wulgarna (no, może nie jak Róża Krull z książek Alka Rogozińskiego, ale jednak). Sama nie jestem święta, korzystam z łaciny podwórkowej, jednak czasami wypadałoby się ugryźć w język. Natomiast Nicholas… Wiedziałam, co tak właściwie nim kieruje, ale to, co niekiedy wyprawiał, wręcz mnie parzyło. Więcej – gotowałam się ze złości. Rozumiem, że silne emocje sprawiają, że tracimy nad sobą panowanie, tylko czy warto mieszać w to niewinnych. Chociaż, czy w jego przypadku warto w ogóle zawracać sobie tym głowę?
Gabriel. Przepełniony gniewem intrygant próbujący udowodnić innym, że jest stokroć lepszy od innych. Dążący do upadku wariat, który – choć wielu zdołał przechytrzyć samymi słowami – umiał… posługiwać się tylko jednym wyzwiskiem, gdzie je namiętnie wykorzystywał podczas „rozmów” z pewną damą. Rozumiałam jego pobudki. Akceptowałam to, co się z nim działo, bo miało to spore podłoże, o które wdzięcznie się opierał, ale czy ktoś o tak wielkim umyśle nie zdołał przyswoić innych wulgaryzmów, prócz słynnej pani na „k”?
K. C. Hiddenstorm. „Władczyni Mroku” tej pani miałam na uwadze znacznie wcześniej, ale jako osoba czytająca elektroniczne książki w ostateczności pomyślałam sobie, że może kiedyś się do tego zmuszę. I jak widać, nie musiałam sięgać po ebooka, bo historia została przeniesiona na papier. Na dodatek zaszły w niej pewne zmiany, lecz ja – z wiadomych przyczyn – nie mogę ocenić, co takiego zostało zmodyfikowane. Wiem jednak to, że pani Hiddenstorm nie boi się używać pióra jak miecza, gdzie raz za razem przecina nam czytelniczą powłokę. Brutalność zszywa z bezpieczeństwem, grozę z radością, przylepiając jeszcze wiele przeciwstawnych sobie czynników. I choć nieraz czuje się lekki przesyt treścią, prawie dostaje się na to uczulenia, to i tak pragnie się odkryć, czy miłość – raz jeszcze – ponownie zatriumfuje, pokazując nienawiści, gdzie jest jej miejsce.
Podsumowując. „Władczyni Mroku” nie jest opowiastką dla ludzi o słabszych nerwach (i żołądkach). Pełna bólu, cierpienia, miłości, nadnaturalności, przepełniona gniewem historia ukazuje swoją demoniczną duszę, gdzie nawet pokropienie wodą święconą na nic by się zdało. Jeżeli jednak nie boicie się stanąć z nią twarzą w twarz, owińcie się folią bąbelkową i przywiążcie się do fotela lub łóżka, by nie dać się porwać w powietrze, by od czasu do czasu wylądować z głośnym hukiem. Chyba że lubicie być poobijani, to możecie sobie darować tak olbrzymie przygotowania do lektury!
Wydawnictwo: Illuminatio
Data wydania: 2019-05-15
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 408
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Wyczekiwana kontynuacja historii Ryana i Evy. Mafijne porachunki, groźni mężczyźni, niebezpieczny romans, walka na śmierć i życie! Eva Nolan zrobi...
Michael Wright jest byłym komandosem, obecnie na usługach mafii. Często wraca do wspomnienia o Dziewczynie w Czerwonej Sukience, którą znał gdy...