Ciągle słyszy się, że tylko my, ludzie, jesteśmy zdolni wcielić się w wiele życiowych ról. Dopasować pod kątem danego wyglądu, podrobić nawet najtrudniejszy akcent, umiejętnie podkreślić cudze wady bądź zalety, czy przedstawić czyjś (skomplikowany lub nie) charakter. Niczym karnawałowy strój, przywdziewamy inną skórę. Jednakże w każdym momencie możemy przerwać zabawę. Zdjąć przebranie i wrócić do realnej postaci, ciesząc się z tego doświadczenia. A co ze zwierzętami, które również umieją się kamuflować? Robią, co tylko mogą, aby uchronić się przed drapieżnikami lub samemu zapolować na nieświadome zagrożenia stworzenia. Też są w stanie zmieniać tożsamość! Prawda jest jednak taka, że ani ludzie, ani te stworzenia nie umywają się do naszego psiego bohatera, dla którego zmiana tożsamości wiąże się również z nowym ciałem. I to nieodwracalnie.
PYTASZ, GDZIE PODZIAŁY SIĘ MOJE OCZY? CÓŻ… WYPŁAKAŁAM JE!
Bycie szczeniakiem bezdomnej, zdziczałej suczki bez imienia miało być jedynym wcieleniem naszego bohatera. Zgodnie z powiedzeniem, iż „żyje się tylko raz” powinien, wraz z ostatnim przymknięciem oczu, stać się nicością. Jakieś było jego zdziwienie, gdy nagle uchylił powieki, odczuwając, że wrócił do psiego ciałka. I to zupełnie obcego! Lekko oszołomiony, z czasem postanowił to wykorzystać i, wyrywając się z potencjalnego więzienia, wyruszył przed siebie w poszukiwaniu sensu istnienia. Właśnie wtedy na jego drodze stanął chłopiec Ethan, z którym połączyła go nie tylko przyjaźń. Między tą dwójką wytworzyła się silna więź, o jakiej wielu mogłoby pomarzyć…
Przy lekturze „Był sobie pies” można liczyć się z tym, że ta książka, choć wydawać by się mogła lekka i odprężająca, odciśnie na czytelniku swoje piętno. Każde wcielenie naszego Baileya obfitowało w pełne nieprawdopodobnych wrażeń przeżycia, gdzie zdarzało się, iż uśmiech nie schodził mi z twarzy. Rozumiejący urywkowe wypowiedzi ludzi, reagujący na targające nimi emocje czy same ich gesty wydobywał z siebie nadmiar psich zachowań, które rozczulały najbardziej naburmuszonego człowieka. Sama nieraz śmiałam się z jego zagrywek, spoglądając wtedy z czułością na ułożonego przy nogach własnego futrzaka.
Ale halo, co tak właściwie tutaj miało odcisnąć swoje piętno? Wesołe zabawy z chłopcem? Jego starania, by ten nigdy nie emanował smutkiem? Niesienie pomocy w potrzebie? Oprócz tych wspaniałych obrazków pojawiają się również te smutniejsze, bez wahania wbijające setki małych igiełek w serce. Same pożegnania z poszczególnymi wcieleniami naszego psiego bohatera bywały bolesne. Ledwo co następował moment, kiedy podskórnie czuło się, że to koniec, a już łzy napływały mi do oczu, a obraz rozmazywał z prędkością światła. Wiedziałam, iż lada moment nadejdzie kolej na następne, ale przywiązanie robiło swoje. Każdy, kto choć raz musiał pożegnać swojego psiego towarzysza, wie jak ciężko jest pogodzić się z myślą, że jego zabraknie. Pozostanie na licznych fotografiach oraz w pamięci, ale nie będzie towarzyszyć przy kolejnych życiowych etapach. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, że pisząc to mam wilgotne oczy i staram się powstrzymać przed wybuchnięciem. Ta książka zagwarantowała mi istny rollercoaster wrażeń, odczuwalny nawet parę dni po jej zakończeniu, co wyraźnie odczuwam. Hej, gdzie moje chusteczki?
MOŻESZ MYŚLEĆ, ŻE ŻYCIE BEZE MNIE BYŁO DLA CIEBIE DOBRE. WIEM, ŻE KIEDY JESTEM TUŻ OBOK, JEST O WIELE LEPIEJ.
Bailey, Bailey, Bailey… Zdawać by się mogło, iż był jedynie głupiutkim, zapatrzonym w przyjaznych dla niego ludzi psiakiem, dla których mógł zrobić dosłownie wszystko. Guzik prawda! Może zdarzało mu się nie grzeszyć inteligencją, wykazując nieprzyswajalne dla człowieka zachowania (w końcu mieli do czynienia ze zwierzęciem!), jednak z każdym kolejnym wcieleniem umiał znacznie więcej. Uzupełniał wiedzę, nabywał doświadczeń, a wraz z tym coraz bardziej czuł się świadomy tego, iż nie jest tylko po to, by wesoło merdać ogonem i biegać za rzucaną przez kogoś piłką. Powoli odkrywał, że nowe tożsamości są dla niego szansą, aby wykonać powierzoną mu przez los misję. Misję czuwania przy kimś, kto potrzebuje jego wsparcia.
Pokochałam tego psiaka. Gdybym tylko mogła, adoptowałabym go i nikomu go nie oddała. A jeśli znałabym jego tajemnicę, byłabym skłonna szukać jego każdego kolejnego wcielenia, byle tylko mieć go zawsze przy sobie. Rozczulający, wzbudzający miłość, skłaniający do tego, by porzucić, choć na moment, obowiązki, by odwdzięczyć się swojemu futrzanemu towarzyszowi za wszystko. Dlatego nie dziwię się Ethanowi, że wystarczyło jedno spojrzenie, by nie pozwolić go sobie odebrać. Chłopiec, wraz z kolejnymi etapami dorastania, zmieniał się w każdej sferze, ale uczucie do przyjaciela pozostawały stałe. Ta dwójka mogłaby być wzorem dla wielu dzieciaków, by te nie traktowały zwierząt jak zabawek, bo te też czują. I to zazwyczaj bardziej, niż nam się wydaje.
Nie można zapomnieć, iż nie tylko Ethan miał pod opieką tego wyjątkowego psiaka. Bailey trafiał do wielu najróżniejszych domów, gdzie każdy kolejny jego właściciel różnił się od poprzedniego. Oprócz Ethana, polubiłam pełną ciepła, gotową do walki o swoje lepsze jutro Mayę. Kobieta, choć wydawała się za słaba, by udźwignąć ciężar, jaki sama zrzuciła na ramiona, dzielnie walczyła, czując niemy doping naszego bohatera. Cieszyłam się z każdego jej małego sukcesu, bo na to zasługiwała!
To dopiero moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Camerona, ale już doskonale wiem, że nie zamierzam się z nim rozstawać! „Był sobie pies” idealnie odbiega od większości książek, gdzie autorzy skupiają się na kreacji ludzkich bohaterów, niekiedy powiązanych ze zwierzętami. Tutaj pisarz ukazuje świat widziany psimi oczami, dzięki czemu w jakimś stopniu jesteśmy w stanie odkryć, co tak właściwie siedzi w tych łebkach. Taki zabieg wcale nie powoduje, iż nie można przekazać poprzez niego bardzo cennej lekcji. Bailey uczy nas, że życie każdego z nas jest cenne. Nie rodzimy się tylko po to, by przez jakiś czas żyć i po prostu umrzeć. Psiak udowadniał, że niezależnie od czynników, przychodzimy na świat z większym lub mniejszym zadaniem i tylko dążenie do wypełnienia każdego z jego punktów może otworzyć nam oczy i nauczyć szacunku do tego, co już mamy.
„Był sobie pies” to również sentymentalna podróż do przeszłości. Do lat, kiedy nowoczesna technologia nie przysłaniała młodym oczu. Psimi oczyma widziało się roześmiane dzieciaki, bawiące się ze sobą na podwórku, a nie spotykające się w sieci. Rozmawiające ze sobą, nie wpatrując się w ekrany telefonów. Ciekawsze świata, lgnące do przyrody. Do chwil, gdy miało się poczucie, że coś może umykać między palcami. To było bardzo przyjemne.
Podsumowując. Niegdyś „Był sobie pies” długo nie schodził z list bestsellerów. Rozchodząca się jak świeże bułeczki książka trafiała do tysięcy czytelniczych serc, co zaowocowało tym, że nawet powstał film na jej podstawie. Wcale się temu nie dziwię! Przygody Baileya sprawiają, że człowiek jest skłonny porzucić wszystko, by oddać każdy skrawek czasu dla tego bohatera, oczarowującego swym maślanym wzrokiem. Ta pomerdana historia jest w stanie rozczulić każdego! A jeśli przy jej lekturze nie uronisz choćby jednej łzy – naprawdę nie masz serca!
Wydawnictwo: Kobiece
Data wydania: 2017-02-15
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 392
Tytuł oryginału: A Dog's Purpose
Język oryginału: Angielski
Tłumaczenie: Edyta Świerczyńska
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Nowa książka autora najbardziej rozmerdanych opowieści! Dla fanów bestsellera ,,Był sobie pies" W. Bruce'a Camerona. Na Baileya, psa o wielu wcieleniach...
Historia, która trafiła do serc czytelników na całym świecie. Nie tylko dla miłośników czworonogów! Wszystkie psy idą do Nieba…...