Wojna oczami dzieci
Data: 2019-08-29 12:45:37Jako rodzice dbamy o to, by wprowadzić maluchy w świat, tłumacząc im najróżniejsze zjawiska, oswajając z nowościami czy też… zaklejając plastrem rozbite podczas zabawy kolano. Chcemy, by dzieciństwo naszych pociech było przede wszystkim szczęśliwe: pozbawione niepokoju, strachu, wolne od nieprzyjemności i krzywd. By było inne niż dalekie od szczęśliwego dzieciństwo naszych dziadków, ale także współczesnych dzieci, mieszkających na ogarniętych konfliktami zbrojnymi rejonach. Wojna do niedawna była dla maluchów zupełnie obcym słowem. Dziś, w obliczu wydarzeń na Ukrainie, powinny się jednak z nim oswoić, powinny poznać jego wieloznaczność i ładunek cierpienia, jaki niesie. Najlepiej przed tym, nim skutki wojny zobaczą na ekranach telewizorów.
Nie każdy z rodziców ma przygotowanie psychologiczne czy pedagogiczne, by podejmować temat wojny w rozmowie z dzieckiem w sposób odpowiednio zniuansowany. Wszyscy zaś – niezależnie od wykształcenia – mamy tendencję do wydawania mocnych osądów, do upraszczania. Dlatego jako pretekst do rozmowy o wojnie warto wykorzystać wspólne lektury. Lektury książek, poruszających ten temat odpowiednio subtelnie. Dzieci, poznając opowieści o wojennych losach swoich rówieśników, mają szansę lepiej zrozumieć ich sytuację. Poczuć to, co czuły maluchy w czasach II wojny światowej i co czują dziś w krajach ogarniętych wojną. Zrozumieć, co łączy je z bohaterami literackimi. Jest sporo książek, mogących w tym pomóc. Jak ukazywana jest w nich wojna, widziana oczami dzieci?
Gdy skończyła się wojna, miałam już lat sześć i pół. Te półtora roku, to była moja wojna, wcześniej nic nie pamiętam, prawie nic, bo byłam jeszcze za mała.
Również przed wrześniem 1939 roku wojna dla dzieci była tylko abstrakcją. Jednak z biegiem czasu, gdy coraz mocniej szerzyły się niedostatek, głód, choroby i śmierć, stała się nieodłącznym elementem codzienności.
Przy kolacji babcia pozwoliła nam wybrać z dna garnka jeszcze ciepłe powidła. Ich smak sprawił, że poczuliśmy się tak jak dawniej, kiedy jeszcze słowo „wojna" można było znaleźć w podręczniku od historii.
– Mała wojna, Katarzyna Ryrych
Właśnie – w podręcznikach do historii znajdziemy wyłącznie suche fakty, daty, liczby i pojęcia, których w żaden sposób nie potrafimy przełożyć na codzienne doświadczenia, które w żaden sposób nie przygotowują nas do tego, że wojna w pewnym momencie stać się może i naszą codziennością. Również 80 lat temu ani dorośli, ani tym bardziej dzieci nie wiedziały, jak bardzo wkrótce zmieni się ich życie. Wraz z chwilą wybuchu pierwszej wojny nie zamilkły ptaki. Nie przestały rosnąć drzewa. Świat wciąż pozostawał na swoim miejscu, z niedowierzaniem tylko przyglądając się ludzkiej nienawiści.
A potem przyszła wojna. Na Polskę napadli Niemcy i Rosjanie. Rzeka, łąki i rechot żab były tak samo piękne jak wcześniej, ale coś się w ludziach zmieniło.
– Wysiedleni, Dorota Combrzyńska-Nogala
Z czasem głód zaczął zaglądać w oczy wszystkim. Najpierw zmniejszały się racje żywnościowe, posiłki były coraz skromniejsze. Babcie i matki z pełnym zaangażowaniem organizowały jedzenie dla swoich dzieci. Czasami udawało się zdobyć mleko, ktoś poratował jajkami, gdzieś znalazło się kaszę czy ziemniaki. Posiłki były skromne, często bardzo monotonne i niewystarczające. Gdy ktoś miał za domem sad lub uprawiał poletko ziemi, organizował w ten sposób produkty, z których kobiety przygotowywały przetwory, wekowały i chowały w spiżarniach. A potem oszczędnie rozdzielały i dzieliły się nimi z najbardziej potrzebującymi.
Bo jest wojna (...). Tak się zawsze mówiło w domu, kiedy coś było nie w porządku i nie można było tego wytłumaczyć. Kiedy na przykład na obiad, kolację i śniadanie była zawsze ta sama kasza krakowska (...).
– Asiunia, Joanna Papuzińska
Niewyobrażalnego głodu doświadczali zamknięci w getcie Żydzi. Stłoczeni na niewielkiej, wydzielonej części miasta, uczyli się życia w zastraszająco nieludzkich realiach.
- Tak, Irenko. Człowiek jest zadziwiającą istotą (...) Potrafi żyć nawet w najtrudniejszych warunkach.
– Listy w butelce. Opowieść o Irenie Sendlerowej, Anna Czerwińska-Rydel
Głód dawał się we znaki dorosłym, ale przede wszystkim najsłabszym – osobom starszym i dzieciom. Dzieciom, które wciąż pozostawały sobą, które chciały nadal żyć pełnią życia, chociaż ich świat pochłaniały płomienie trwającej wojny.
Znałam głód z czasów, gdy po zabawie na świeżym powietrzu wpadaliśmy do domu i pochłanialiśmy wszystko, co tylko pojawiło się na stole, ale nigdy nie byłam tak po prostu głodna. (...) Tego wieczoru jednak zrozumiałam, że głód jest silniejszy od wszystkiego.
– Pan Apoteker, Katarzyna Ryrych
Dzieciństwo w cieniu wojny sprawiło, że wiele maluchów musiało szybciej dorosnąć. Musiało pozostawić za sobą dotychczasową beztroskę i wziąć odpowiedzialność za swoje życie, a często także za życie swojego młodszego rodzeństwa.
W ten sposób dowiedziałam się, że w czasie wojny jest dużo takich dzieci, których nikt nie chce. Ich rodzice umarli albo ich bomba zabiła, albo siedzą w więzieniu, a kto by sobie brał dziecko na głowę w takich trudnych czasach?
Asiunia, Joanna Papuzińska
Jednak dzieci posiadają tę niesamowitą zdolność, która pomaga im dostosować się do życia nawet w najgorszych warunkach. Potrafią uśmiechać się, gdy panuje smutek, potrafią bawić się, gdy panuje żałoba.
Ale chociaż była wojna i śmierć czyhała na nas za każdym rogiem, dzieci dalej bawiły się w chowanego.
Zaczęły się bombardowania. Baliśmy się, ale jak przestawało dudnić, wracaliśmy do wesołej zabawy. Przyzwyczailiśmy się po prostu.
– Wysiedleni, Dorota Combrzyńska-Nogala
Ogromnie poruszające są losy osieroconych dzieci, których rodzice zginęli podczas działań wojennych, nalotów czy wybuchów bomb. Pozostawione samym sobie maluchy trafiały do domów dziecka, w których życie było bardzo trudne.
I gdy miała pięć albo sześć lat, trafiła do sierocińca. I tam tej mojej Frani było bardzo źle. Krzyczeli na nią o byle głupstwo, miała brzydkie, brudne sukienki, cały czas była głodna i z tego głodu śniły jej się chleb, kiełbasa i ciastka. Często płakała. I wtedy przytulała się do swojej szmatki, która kiedyś była biała w czerwone i niebieskie różyczki, a teraz była szara i żadnych kwiatków już na niej nie było widać. Ale Frania tę szmatkę kochała, bo była z kawałka bluzki jej mamy. Inne dzieci też płakały.
– Jest taka historia... opowieść o Januszu Korczaku, Beata Ostrowicka
Równie wstrząsające są spostrzeżenia żydowskich, zamkniętych w getcie dzieci. Marzenia najmłodszych – o pięknych zabawkach, dobrej i obiecującej przyszłości rozwiewają się niczym poranna mgła i ustępują miejsca najbardziej podstawowym potrzebom.
(...) marzenia odsunęły się gdzieś daleko, zupełnie jakby nigdy ich nie było, a zastąpiły je inne. Ot, choćby takie, aby nigdy nie zobaczyć kogoś z bliskich leżącego na ziemi jak porzucony łachman, mijanego bez słowa przez innych, których dusze nadal zamieszkiwały swoje ciała.
– Pan Apoteker, Katarzyna Ryrych
Strata, z którą musiały mierzyć się dzieci, stała się zjawiskiem powszednim. Maluchy rozumiały, że odejście człowieka związane jest często z komplikacjami zdrowotnymi lub podeszłym wiekiem. Prawie nigdy dotąd jednak śmierć nie zaglądała w oczy ludziom w sile wieku, najbliższym sąsiadom, przyjaciołom czy rodzicom.
(...) wiedziałam, co to jest strata. Widziałam, jak umierali moja mała siostrzyczka Zosia i kochany dziadek Tomasz. Umierali, bo chorowali, nie było rady, ale to... zabijanie było ponad zrozumienie.
– Wysiedleni, Dorota Combrzyńska-Nogala
Miasta były bombardowane, ataki z powietrza zapędzały ludzi do piwnic i podziemnych schronów, które dawały poczucie bezpieczeństwa, jednak zdarzało się, że powstałe po wybuchu bomby gruzowisko żywcem grzebało schowanych pod ziemną ludzi. W piwnicach przechowywano suchary i wodę, by w razie konieczności móc z tych zapasów skorzystać. Podczas nalotów ludzie często odmawiali też modlitwy.
Syreny trąbiły drugi raz, nalot się kończył i wracałyśmy do łóżek. Ale ta modlitwa śpiewana w piwnicy nie za bardzo pomagała i dalej trzeba się było tułać.
Asiunia, Joanna Papuzińska
Śmierć dosięgała ludzi znienacka. Trafiała zabłąkaną kulą z karabinu. Ścigała za pomoc głodnym, najbardziej potrzebującym, pozbawionym wszelkich praw Żydom. Zabijała za ludzkie odruchy, za wyciągniętą dłoń z okruchami chleba.
Nie chciałam umierać, chciałam żyć. Życie było przecież takie piękne, i rzeka, i trzciny, i śpiewy, i żab kumkanie, i wszystko to, co przyjemne, stało się w tym momencie wartością najwyższą i chciało się (...), żeby to życie trwało jeszcze trochę, żeby się wypełniło, co miało wypełnić, nieprzerwane bezlitosnym strzałem za ludzki odruch.
– Wysiedleni, Dorota Combrzyńska-Nogala
Wojna podzieliła ludzi. Nie było już sąsiadów, których serdecznie się pozdrawiało. Nagle, mimo wielu wspólnie przeżytych lat, obok siebie zaczęli żyć Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Niemcy i Rosjanie. Wszyscy przekonani o wyższości swoich racji. O tym, że to po ich stronie stoi Bóg, że to on jest ich sprzymierzeńcem i ich będzie faworyzował.
Ale zrozumiałam jedno: zło miało w sobie przedziwną siłę, taką samą, jaką posiadały kwiatki ciotki Miłełe, które parły ku słońcu, a ich korzenie wrastały coraz głębiej i głębiej w poszukiwaniu wody.
– Pan Apoteker, Katarzyna Ryrych
Wtedy nauczyłyśmy się z Rózią, że w każdym narodzie są dobrzy i źli ludzie. Nie ma pod tym względem wyjątków.
– Wysiedleni, Dorota Combrzyńska-Nogala
Mimo podziałów, mimo panującego strachu, niepewności jutra, ludzkie dobro zawsze znajdowało ujście. Bezinteresowna pomoc czy dzielenie się kawałkiem chleba sprawiały, że w tych najtrudniejszych czasach wielu ludzi udowadniało, co to naprawdę znaczy być człowiekiem.
(...) ludzie powinni się wspierać. Nie tylko podczas wojny. (...) nadeszły takie czasy, że wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną.
– Mała wojna, Katarzyna Ryrych
Druga wojna światowa to także historia bohaterstwa wielu zwyczajnych-niezwyczajnych ludzi. Tysięcy bezimiennych osób, które narażały, ale także oddały życie w obronie słabych, potrzebujących, chorych czy dzieci. To oni łączyli ludzi w czasach coraz głębszych podziałów. Wśród tych niezwykłych postaci nie sposób nie wspomnieć o Januszu Korczaku – lekarzu, pedagogu, wychowawcy, ale przede wszystkim przyjacielu dzieci. Człowiekowi, który:
(...) traktował (dzieci) tak, jak dorosłych. Z szacunkiem. Mówił, że nie ma dzieci, tylko są ludzie. (...) Poważnie podchodził do naszych problemów, naszych spraw. Można mu było wszystko powiedzieć. Ale w środku, w sercu, to chyba był chłopcem. (...) Pandoktor uważał dzieciństwo za bardzo ważną, chyba najważniejszą część całego życia. Mówił, że jeśli jest szczęśliwe i pogodne, to potem dorosłemu dobrze się żyje...
– Jest taka historia... opowieść o Januszu Korczaku, Beata Ostrowicka
Janusz Korczak nawet w czasie, gdy „Dom Sierot" został przeniesiony do warszawskiego getta, nie zaniechał swoich starań i metod wychowawczych. W czasie, gdy śmierć zaglądała w oczy wszystkim, gdy głód, choroby i przeludnienie zbierały swoje żniwo w getcie, "Pandoktor" – jak nazywali go podopieczni – robił wszystko, by oddalić od swoich dzieci cień wojny.
Pandoktor przyprowadzał do sierocińca dzieci, które spotkał na ulicy. Takie, co to dom i najbliższych straciły - wzdycha. - Przecież trzeba się było nimi zająć. Nie było Warszawy, tylko ruiny. Na ulicach wystraszeni ludzie i niemieccy żołnierze, którzy do nich strzelali. (...)
- Po co to wszystko? - pytam cicho. - Żeby nie myślały o wojnie?
- Tak. Żeby w jak najmniejszym stopniu docierał do nich koszmar wojny. Żeby nie myślały o tym, że wokół ludzie umierają z głodu, że umierają na tyfus. Getto to było piekło na ziemi.
– Jest taka historia... opowieść o Januszu Korczaku, Beata Ostrowicka
Chociaż warunki mieszkalne są trudne, a pomieszczenia małe, Janusz Korczak organizuje miejsce, w którym dzieci mogą się uczyć, spać, bawić i wypełniać swoje obowiązki. Nieważne, że pomieszczenia podzielone są zasłonami czy wydzielone parawanami. Wrażenie domu, tego co znajome i bezpieczne zostało osiągnięte.
- Doktorze - podeszła do Korczaka i uścisnęła mu dłonie. - Ciągle nie mogę się nadziwić, jak pan to robi! W takich warunkach, czasach, okolicznościach pan organizuje prawdziwy teatr...
- Siostro Jolanto (...) A właściwie pani Ireno - powiedział. - Przecież pani robi to samo – poklepał ją po ręce.
– Listy w butelce. Opowieść o Irenie Sendlerowej, Anna Czerwińska-Rydel
W wyniku wielkiej akcji wysiedleńczej Żydzi są masowo wywożeni do obozu w Treblince. Wśród ofiar znalazły się też dzieci z „Domu Sierot" Janusza Korczaka, ich wychowawca i kobiety pomagające w sierocińcu. Pochód dzieci na Umschlagplatz, w najładniejszych strojach, z powiewającą flagą przedstawiającą zieloną, czterolistną koniczynkę rozdarł serce Ireny Sendlerowej.
- (...) na początku sierpnia przyszła kolej na dzieci Panadoktora.
- Wiem... Zginęli wszyscy. I dzieci, i pani Stefa i Pandoktor. (...)
- Mówiłaś, że mógł się uratować - odzywam się po chwili i patrzę na babcię. Ma wilgotne oczy. Kiwa głową.
- Ale przecież nie mógł zostawić swoich dzieci. Dzieci są najważniejsze.
– Jest taka historia... opowieść o Januszu Korczaku, Beata Ostrowicka
Ukrywająca się pod pseudonimem „Jolanta" Irena Sendlerowa każdego dnia, posługując się przepustką, wchodziła do getta i przekazywała zamkniętym tam ludziom najpotrzebniejsze rzeczy – jedzenie, leki i ubrania. Jednak wiadomość o wywożeniu Żydów do obozu w Treblince i ich zagładzie sprawiła, że Irena Sendlerowa jeszcze bardziej chciała pomóc.
Musimy wyprowadzić ich dzieci! One w tym wszystkim są najmniej winne i najmniej świadome, za to najbardziej pokrzywdzone i najbardziej potrzebują ratunku.
– Listy w butelce. Opowieść o Irenie Sendlerowej, Anna Czerwińska-Rydel
Za sprawą całej sieci powiązań i wielu zaufanych ludzi udało się Sendlerowej ocalić 2 500 żydowskich dzieci. Maluchy przenoszone były w kartonach, w taczkach – pod gruzem czy pod obszernymi płaszczami. Irena Sendlerowa ryzykowała życiem, jednocześnie ratując życie najmłodszych. Kobieta trafiła do więzienia, gdzie była przesłuchiwana i maltretowana, a w końcu skazana na śmierć przez rozstrzelanie, której cudem uniknęła. Nie zaniechała swojej działalności. Nadal pomagała najbardziej potrzebującym.
- Nie mogę przestać działać! Jest jeszcze tyle do zrobienia! (...) - Pamiętam, jak Doktor Korczak mówił, że jeśli uśmiecha się jedno dziecko, to śmieje się cały świat. Tak sobie myślę, że kto ratuje jedno dziecko, ten ratuje cały świat.
– Listy w butelce. Opowieść o Irenie Sendlerowej, Anna Czerwińska-Rydel
Cudem uratowane żydowskie dzieci trafiały do rodzin lub sierocińców. Miały zmieniane nazwiska, uczono ich historii „nowej" rodziny. Dla ich bezpieczeństwa wymazywano wszystkie ślady żydowskiego pochodzenia. Irena Sendlerowa obiecała jednak, że gdy nadejdą bezpieczne czasy, dzieci dowiedzą się, kim tak naprawdę są, skąd pochodzą i jaka jest wiara ich przodków. Wszystkie dane – prawdziwe imię i nazwisko obok fałszywego nazwiska i adresu nowej rodziny Irena spisywała na niewielkich karteczkach, które następnie ukryła w butelce i zakopała pod jabłonką.
- To wciąż mało - Irena spoglądała na bibułki zamknięte w butelce. - Za mało... (...) Obiecałam rodzicom tych dzieci, że w jakiś sposób przekażę im prawdę o ich rzeczywistych rodzinach. Nie mogę tego zaniechać. Te, jak mówisz, bibułki to listy z tamtego świata. Muszę je zachować.
– Listy w butelce. Opowieść o Irenie Sendlerowej, Anna Czerwińska-Rydel
Irena Sendlerowa przez całe życie angażowała się w pomoc najbardziej potrzebującym, pozostając przy tym osobą niezwykle skromną. Dopiero wiele dziesięcioleci po wojnie jej historia została ujawniona i media zaczęły interesować się kobietą. Sendlerowa pozostawała jednak cały czas w cieniu, stroniąc od medialnego szumu i dziennikarzy. Dobro i pomoc, której udzielała, Irena wyniosła z rodzinnego domu. To przykład jej rodziców, zwłaszcza ojca, który bezinteresownie leczył chorujących na tyfus Żydów, sprawił, że Sendlerowa również gotowa była pomagać każdemu cierpiącemu człowiekowi.
- Ja tylko próbowałam żyć po ludzku... To przecież nic takiego. Każdy by tak zrobił. Trzeba podać rękę tonącemu. Nawet, jeśli nie umie się pływać, zawsze jakoś można pomóc. Nauczył mnie tego mój tatuś...
– Listy w butelce. Opowieść o Irenie Sendlerowej, Anna Czerwińska-Rydel
Niestety, zdarzało się, że pomimo starań ludzi takich jak Irena Sendlerowa, dzieci trafiały do obozów – między innymi do Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt – położonego na terenie getta obozu dla polskich dzieci w Łodzi. A tam czekało je prawdziwe piekło.
Pędzone strachem dzieci, poganiane przez esesmanów batem, ciągną woz, rozbierają mury starych budynków, rozbijają gruz, czyszczą cegły, sprzątają doły kloaczne, przekopują ziemię pod uprawy, szorują i skrobią szkłem podłogi, a czasem, ku uciesze wachmanów, przenoszą duże, ciężkie kamienie z jednego miejsca na drugie. Tam i z powrotem, bez celu, przez wiele godzin. Wieczorem, po pracy, dzieci są tak wyczerpane, że nie mogą się ruszać. Brudne, pokaleczone i potwornie głodne, leżą skulone na pryczach. Drżą z zimna i ze zmęczenia. Nie mają nawet komu się poskarżyć. Zasypiają z myślą, że kolejny dzień będzie taki sam.
– Dzieci, których nie ma, Renata Piątkowska
Tadeusz Pankiewicz był aptekarzem, który swoją Aptekę Pod Orłem prowadził na terenie getta krakowskiego. „Pan Apoteker", jak mawiali o nim Żydzi, niósł pomoc nie tylko chorym, ale także głodnym i wszystkim, którzy potrzebowali bezpiecznego schronienia. W pomieszczeniach apteki odbywały się spotkania i narady. Wymieniano się informacjami. Było to bezpieczne miejsce, w którym wystraszeni mogli odnaleźć spokój, a głodni – kawałek chleba.
Pan Apoteker musiał być bardzo mądrym człowiekiem i znać jakieś czarnoksięskie sztuczki, bowiem w swojej aptece przechowywał kawałek czasu, który gdzieś rozwiał się bezpowrotnie.
– Pan Apoteker, Katarzyna Ryrych
Pan Apoteker dawał nadzieję, był ostoją w chwili, gdy wszystko zaczynało się walić. Szanował tych, którzy przekraczali jego próg i zawsze udzielał im pomocy. Wiedział, że mury getta ograniczają swobodę mieszkańców, skazują ich na śmierć w wyniku głodu, chorób i braku higieny, ale wiedział też, że nie jest to jednoznaczne ze zwycięstwem oprawców.
- Zamknąć za bramą to nie to samo co złamać człowieka - wyjaśnił mi Pan Apoteker i westchnąwszy ciężko, dodał, że przez to wszystko, co się dzieje, dzieci dorastają zbyt szybko, a nie powinny. - Można siedzieć w więzieniu i pozostawać nadal człowiekiem wolnym (...)
– Pan Apoteker, Katarzyna Ryrych
W 1944 roku w Warszawie wybucha powstanie. Bierze w nim udział także ojciec Joanny Papuzińskiej, jednak nie jako żołnierz walczący z karabinem na pierwszej linii, ale jako opiekun cywilów.
A najbardziej bezbronne były dzieci i mój tato miał takie rozkazy, żeby pomagać dzieciom, które nie miały rodziców, domu, jedzenia. Żeby szukać dla nich opieki, schronienia, żywności.
– Mój tato szczęściarz, Joanna Papuzińska
Opowieść o powstaniu, którą przytacza Joanna Papuzińska, jest zupełnie inna niż wszystkie. Pisarka zabiera bowiem czytelnika na wspólny spacer z ojcem ulicami Warszawy, podczas którego dowiadujemy się, jak Powstanie Warszawskie wyglądało z punktu widzenia kogoś, kto:
(...) w czasie powstania parę razy miał okropnego pecha, albo okropne szczęście.
– Mój tato szczęściarz, Joanna Papuzińska
Ojciec Joanny Papuzińskiej został kilka razy ranny, cudem przeżył bombardowanie i uniknął śmierci, gdy obok niego znaleziono niewybuch. Mężczyzna, podobnie jak wielu innych warszawiaków, przemieszczał się kanałami, o czym opowiada swoim dzieciom i pokazuje im ulice, pod którymi uciekali ludzie.
A wojny już nie ma, skończyła się. Została po niej smutna pamięć o umarłych i dużo zburzonych domów, gruzów usypanych wysoko, w wielkie pagóry.
– Mój tato szczęściarz, Joanna Papuzińska
Koniec wojny oznacza zmierzenie się z tym, co wojna pozostawiła i z tym co zabrała. Śmierć najbliższych osób, kalectwo, trauma i cierpienia, a do tego zniszczone domy i rozgrabiony dobytek. Wiele osób nie miało do kogo i do czego wracać.
Skąd mogliśmy wiedzieć, że niedługo już zgubimy się wszyscy? A adres na ulicy Mątwickiej przestanie być potrzebny, bo nie będzie już naszym domowym adresem i już nigdy, przenigdy do tamtego domu nie wrócimy? Że wprawdzie odnajdziemy się kiedyś, ale już nie wszyscy. (...)
Wszyscy gdzieś zniknęli, cały dom pełen ludzi gdzieś się zawieruszył.
– Asiunia, Joanna Papuzińska
Wciąż jednak pozostawała nadzieja.
- A potem kiedy znowu miałeś szczęście, tato? - pytamy każdego roku.
- Kiedy was znalazłem - odpowiada tato. I przytula nas mocno do siebie.
– Mój tato szczęściarz, Joanna Papuzińska
Po zakończeniu wojny, podczas konferencji w Jałcie i Poczdamie w 1945 roku ustalono nowe granice Polski. Wschodnie tereny Polski nagle przestały być „nasze", za to na zachodzie pojawiły się Ziemie Odzyskane.
Granice państw przesunęły się, a wraz z nimi musieli przesuwać się ludzie.
– Wysiedleni, Dorota Combrzyńska-Nogala
Ludzie musieli pozostawić większość swojego dobytku i spakowawszy tylko to, co najcenniejsze i najważniejsze, wyruszali w podróż w nieznane. Dorośli nie chcieli rozstawać się z miejscem, które od pokoleń stanowiło ich dom. Bali się, co będzie na nich czekało kilkaset kilometrów na zachód.
O ile jednak dorosłym krwawiły serca, my dzieci, po pierwszym smutku byłyśmy bardzo zaciekawione przeprowadzką i podekscytowane strasznym zamieszaniem.
– Wysiedleni, Dorota Combrzyńska-Nogala
Nowe miejsce, nowe realia i nowi sąsiedzi wzbudzali w mieszkańcach Kresów Wschodnich strach. Niełatwo było się porozumieć z niemieckimi kobietami i dopiero rodząca się między dziećmi przyjaźń powoli przełamywała lody. Z biegiem czasu okazało się, że więcej ludzi łączy niż dzieli. Że chociaż mówimy różnymi językami, często chcemy powiedzieć to samo. Trudno o bardziej aktualne przesłanie w czasach kryzysu migracyjnego, w czasach, gdy do Europy napływa coraz więcej ludzi, których również dotknęła wojna.
(...) więc odwzajemniłyśmy uśmiechy, śpiewając już bez żadnych oporów, przyłączając się po polsku do niemieckiego śpiewania maryjnej pieśni. (...)
- Mamo, mamo! U nich jest zupełnie tak samo jak u nas... tylko po niemiecku!
– Wysiedleni Dorota Combrzyńska-Nogala
Książki opisujące drugą wojnę światową i kierowane do najmłodszych czytelników muszą oddawać prawdę historyczną, ale przy tym tłumaczyć ją w delikatny i dostosowany do wieku odbiorcy sposób. Ważne, by ukazywały ludzki wymiar historii, by dzieci mogły utożsamiać się z bohaterami tych opowieści. Tak jest w przypadku książek Joanny Papuzińskiej (Asiunia, Mój tato szczęściarz), kierowanych do najmłodszych odbiorców, do dzieci w wieku przedszkolnym. Nieco starsze, szkolne dzieci wraz z rodzicami mogą sięgnąć po Małą wojnę Katarzyny Ryrych, Wysiedlonych Doroty Combrzyńskiej-Nogali, Listy w butelce. Opowieść o Irenie Sendlerowej Anny Czerwińskiej-Rydel czy książkę Jest taka historia... opowieść o Januszu Korczaku Beaty Ostrowickiej. Do młodszych nastolatków kierowana jest zaś książka Pan Apoteker Katarzyny Ryrych.
- Nie życz nikomu źle - skarciła mnie surowo. - Nadeszły takie czasy, że powinniśmy być dla siebie dobrzy.
– Pan Apoteker, Katarzyna Ryrych
Jak rozmawiać z dziećmi na temat wojny, głodu, śmierci? Po prostu. Szczerze, nie ukrywając własnych emocji, nie chowając się za suchymi faktami czy zimnymi danymi. Przytaczając historie konkretnych ludzi, z którymi dziecko będzie się mogło identyfikować. Nie bojąc się uczuć. Dziecko, poruszone obrazami wojny, może reagować płaczem, żalem czy rozpaczą. To naturalne. Trzeba pozwolić emocjom wybrzmieć, nie można rozładowywać płaczu dziecka upraszczaniem opowieści i tłumaczeniem, że podczas wojny ludzie dobrzy zawsze walczą ze złymi. Tak nie jest – nawet, jeśli bardzo chcielibyśmy tak właśnie myśleć. Złe jest przede wszystkim to, co oddziela nas od innych ludzi, to, przez co traktujemy ich jak wrogów, przez co pragniemy z nimi walczyć. Prawdziwa wojna zaczyna się wtedy, kiedy zapominamy, co nas łączy z innymi ludźmi, kiedy dostrzegamy tylko to, co nas dzieli. I tego właśnie z dobrych książek dla młodych czytelników nauczyć możemy się wszyscy – zarówno dorośli, jak i dzieci.
Wychowana byłam w duchu, że obojętna jest sprawa religii, narodu, przynależności do jakiejś rasy. Ważny jest człowiek.
– Irena Sendlerowa
Historia, która się powtarza
Opowieści z czasów drugiej wojny światowej współczesne dzieci miały szansę usłyszeć jedynie z ust swoich pradziadków. Historiom tym towarzyszyło jednak zawsze stwierdzenie, że trzeba być wdzięcznym, dziękować Bogu lub losowi, że pozwala młodemu pokoleniu żyć w obiektywnie spokojnych czasach. Gdy pod koniec lutego 2022 roku wszystkich obiegła informacja o zbrojnym ataku Rosji na Ukrainę, świat jakby się zatrzymał. Wszystko, co dotychczas wydawało się jasne, bezpieczne i przewidywalne, nagle się rozmyło. Wydarzyło się coś niewyobrażalnego. Coś, co – jak się wszystkim wydawało – dawno przeszło do historii i już nigdy się nie powtórzy. Coś, co jawnie przeczy hasłu „Nigdy więcej wojny”, które znajdziemy na Westerplatte. Długo zapowiadany atak wojsk rosyjskich w Ukrainie, o którym mówiło się od kilku miesięcy, stał się faktem.
Rodzice wieczorami zamykali się w kuchni i rozmawiali półgłosem po polsku, tak jakby nie chcieli, żebyśmy rozumieli. Niektóre słowa rozpoznawaliśmy: „praca”, „dom”, „dzieci”. A potem doszło do nich to najstraszniejsze: „WOJNA”. Słyszeliśmy je prawie każdego wieczoru.
Teraz tu jest nasz dom, Barbara Gawryluk
Przed faktem tym stanęły miliony zwykłych rodzin. I znów słyszało się rozmowy podobne do tych, które toczono przed laty:
- Tato, a ty też pójdziesz na wojnę? - zapytał go Mikołaj. - Bo u Olka i wujek, i dziadek są w wojsku.
Teraz tu jest nasz dom, Barbara Gawryluk
Walczyć czy uciekać? Ratować rodzinę, dobytek? Czy stawiać czoła nadchodzącej fali nienawiści, która może kosztować życie? Jak podjąć taką decyzję w kilka godzin lub dni?
* * *
- Kto to? zapytała mama.
- Anuszka. W ich dzielnicy zaczęło się bombardowanie. Też siedzą w piwnicy.
Teraz tu jest nasz dom, Barbara Gawryluk
Ataki rakietowe, ostrzeliwanie i bombardowanie to już nie tylko obrazy drugiej wojny światowej. Tak wygląda także wojna dzisiaj, niedaleko nas, tuż za naszymi granicami.
- A babcia? Dziadek? Oni też polecą? - nie wyobrażałem sobie, że mielibyśmy się rozdzielić.
- O tym własnie dyskutujemy od kilku dni. Babcia i dziadek nie chcą lecieć. Jest takie mądre polskie przysłowie: „Starych drzew się nie przesadza".
Teraz tu jest nasz dom, Barbara Gawryluk
Wiele rodzin musiało podjąć decyzję o rozdzieleniu się. Mężczyźni przewieźli kobiety i dzieci w bezpieczne miejsca, na przykład na tereny Polski, a sami postanowili wrócić i stawić czoła najeźdźcy. Starsi ludzie, którzy na stałe zapuścili już korzenie w swoich miasteczkach nie widzą przyszłości gdzie indziej. Nie chcą wyjeżdżać, przeprowadzać się. Liczą, że kiedyś wszystko się uspokoi, że wróci dawny porządek.
- To rowery zostaną? - upewnił się Mikołaj.
- Tak, zostaną. Chłopcy - dodał tata - przedmioty nie są najważniejsze. Najważniejsze jest nasze życie i zdrowie. Tu nie jest bezpiecznie, a ja nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdyby coś wam się stało.
Teraz tu jest nasz dom, Barbara Gawryluk
Dla dorosłych jest to jasna sprawa. Ratowanie życia najbliższych ponad dbanie o przedmioty. Dzieci myślą inaczej - tęsknią za ukochanymi zabawkami, za beztroską dotychczasowych dni, za zabawą na podwórku. Ucieczka i pozostawienie wszystkiego na pastwę losu wydaje się maluchom dziwne, smutne, a często po prostu niesprawiedliwe. Rowery, lalki czy klocki to przecież ich największe skarby.
Nie mogłem uwierzyć, kiedy zobaczyłem budynek, do którego chodziłem przez trzy lata. W oknach nie ocalała ani jedna szyba, a dach zapadł się się do środka. Metalowa brama leżała na ziemi.
- Nieprędko wrócą tu dzieci - odezwała się mama - Jak oni mogą, jak mogą… - powtarzała przejętym głosem.
Teraz tu jest nasz dom, Barbara Gawryluk
Zniszczone szkoły, bloki mieszkalne, szpitale. Gruzy, zgliszcza i popioły. Rzeczywistość wręcz niewyobrażalna. Otoczenie, które dotychczas dawało najmłodszym poczucie bezpieczeństwa i przynależności, sprawiało, że dzieci z dumą mówiły: „tutaj mieszkam, tutaj jest mój dom, ogród, szkoła”, przez ludzką nienawiść zrównane zostały z ziemią.
Chłopcy zatrzymali się i opuścili patyki.
- Nie znacie innych zabaw?! - krzyczał tata. - Po co uciekaliśmy przed wojną? Żeby o niej zapomnieć! Żeby żyć w spokoju! Żeby być bezpieczni! A wy straszycie młodsze dzieci! Mało wam było wystrzałów, eksplozji, czołgów?
Teraz tu jest nasz dom, Barbara Gawryluk
Wojna wielkim piętnem odbija się na wszystkich. Zapada w pamięć, wgryza się w podświadomość. Nikogo nie pozostawia obojętnym, nikomu nie odpuszcza. Pamiętać będą o niej dorośli i dzieci. Ale to od nas zależy, jak przepracujemy z najmłodszymi strach i związane z tym traumy.
Ale była i inna wojna. Wojna, której nie potrafiliśmy nazwać. Wojna, która po cichu toczyła się przy granicy polsko-białoruskiej, pochłonęła wiele ludzkich istnień. Zabrała ludzi, którzy zostali bezwzględnie oszukani, zmanipulowani i wykorzystani w politycznych przepychankach. Ludzi, którym obiecano wszystko, a ostatecznie zabrano życie. Opowiada o niej Wojna w Kuropatkach.
Las - pomyślałam, przypinając zabawkę klamerką do sznurka. Gdzieś tam czaiły się wilki - a może coś innego? Coś, o czym nie powinnam była wiedzieć?
Wojna w Kuropatkach Katarzyna Ryrych
Co dzieje się w lesie? Dlaczego dorośli zabraniają dzieciom zbliżać się do ściany drzew? Czemu straszą wlikami? Czy ktoś się tam ukrywa? Czy jest groźny?
Czy to, co połyskiwało pomiędzy drzewami, to było wilcze ślepia? A może ktoś skradał się z latarką? (…) Podmuch wiatru przyniósł ze sobą zapach dymu, zupełnie jakby ktoś piekł ziemniaki w popiele - choć było na to za wcześnie.
Wojna w Kuropatkach Katarzyna Ryrych
Dezorientacja. Strach przed nieznanym. Niedomówienia. Czy ktoś kiedyś wyjaśni, co się dzieje? Podskórnie da się wyczuć, że coś złego. Ale czy nam coś grozi? Czy jesteśmy w niebezpieczeństwie?
Wojna zawsze kojarzyła mi się z samolotami zrzucającymi bomby, czołgami, żołnierzami leżącymi w okopach. Jak w filmach.
- (…) Ludzie po lasach siedzą. (…) Tacy, co chcąc przejść przez granicę. Na początku lata to po wsi chodzili… tak normalnie, a potem…(…) Potem powiedzieli, że nie wolno.
Wojna w Kuropatkach Katarzyna Ryrych
Wojna to nie tylko ostrzał artyleryjski i kolumny wojska. Wojna wymierzona jest w ludzi. Często bezbronnych cywilów, którzy uciekają, by ratować swoje życie. Jednak czasami zderzają się – dosłownie – z murem. Murem nietolarancji, strachu, nienawiści.
- Wiesz, przychodzą w nocy. Zawsze się coś dla nich zostawia. Teraz jedzenie i coś do ubrania. Głównie to buty i skarpetki, bo przemakają. Ale… (…) ale jak zrobi się zimno…
- (…) Sam już nie wiem, co gorsze - rzucił. - Czy jak jesteś głodny, czy jak jest ci zimno.
- (…) No, i jak gdzieś jest coś do zabrania - dodał - to się zapala…
- (…) Zielone światło, tak?
- Tak.
Wojna w Kuropatkach Katarzyna Ryrych
Jednak obok strachu i nienawiści, znajdują się ludzie dobrej woli, którzy w zwyczajnym, ludzkim odruchu chcą pomóc innym, potrzebującym. Dzielą się tym co mają, kupują to co kupić mogą i dostarczają – narażając się służbom porządkowym. Uchodźcy nie mają niczego – ani dachu nad głową, ani cieplego jedzenia. Żyją dzięki pomocy innych. I umierają – gdy świat o nich zapomina.
Czyli tam, w środku lasu musiało być jakieś dziecko. Takie, które mogłoby ucieszyć się z zabawki, nawet mocno używanej. I jego matka albo siostra, albo brat… wszystko jedno, ktoś zdjął Noska ze sznurka, a potem zgubił. Bo przestraszył się syreny policyjnego samochodu.
Wojna w Kuropatkach Katarzyna Ryrych
Zabawki – choć stare, zużyte, czasami już nawet niechciane – okazują się spełnieniem marzeń dzieci, które straciły niemal wszystko. Które tkwiąc w swoim zagubieniu, strachu, głodzie, szukają odrobiny dzieciństwa i beztroski.
Nie można tak po prostu wyjść kiedy… jest wojna. To własnie chciałam dodać, ale w porę zamilkłam. Byłam żołnierzem. Jak pradziadek. Tylko wojna była inna i nie miałam pojęcia, po czyjej jestem stronie.
Wojna w Kuropatkach Katarzyna Ryrych
Zagubienie. Kto jest dobry? A kto zły? Komu trzeba nieść pomoc? A kto narażony jest na niebezpieczeństwo? Ta wojna jest inna – tu jedni do drugich nie strzelają. Tu człowiek boi się drugiego człowieka.
Gdzie był dom tych ludzi i kim tak naprawdę byli? Nie zdążyłam się dowiedzieć, a z tego co mówił Franek, mogłam domyślić się, że przyszli z daleka i ukrywali się po lasach. Znaczy - w naszym lesie.(…) - A ci z lasu - wtrąciła Ada.
- Uciekli przed wojną - wyjaśniła babcia. - Albo obiecano im lepsze życie, a potem oszukano. Nie mogą już wrócić i nie mogą iść dalej.
Wojna w Kuropatkach Katarzyna Ryrych
Uchodźcy z Bliskiego Wschodu, mamieni obietnicą lepszego życia w Europie, utknęli przy granicy. Tam zostali pozostawieni sami sobie. Bez pomocy humanitarnej, bez dachu nad głową, bez leków czy jedzenia. Jedynie gesty ludzi dobrej woli, ich zaangażowanie w pomoc i wsparcie, które dostarczyli, pomogło przetrwać uchodźcom. Ale nie wszystkim. Niektórzy w tej cichej wojnie stracili swoje życie.
Omawiane książki wydane zostały w serii Wojny dorosłych – historie dzieci. Więcej informacji o niej znajdziecie na stronie internetowej Wydawnictwa Literatura!
Dodany: 2020-05-08 21:28:25
"Asiunia" jest lekturą.
Dodany: 2019-09-02 12:41:14
Trudne tematy, niemniej jednak powinno się o nich rozmawiać.
Dodany: 2019-08-30 11:28:51
Polacy to chyba tęsknią za wojną...
Dodany: 2019-08-29 18:19:40
Ciekawe propozycje.
Dodany: 2019-08-29 16:22:50
Moim zdaniem powinno się uświadamiać dzieci na tematy trudne - oczywiście stosownie do wieku. Wojna jest jednym z takich tematów, ale można pójść o krok dalej i rozmawiać z dziećmi o historii, także tej bolesnej. Jeśli mogą nam w tym pomóc odpowiednie publikacje to tym lepiej.
Dodany: 2019-08-29 14:21:46
@MonikaP przede mną też! Ale przy pomocy tych tytułów, odpowiednio dostosowanych do wieku dzieci, stopniowo będziemy oswajać ten temat.
Dodany: 2019-08-29 14:18:39
Te trudne rozmowy na razie przede mną.