Układ życia
Data: 2009-10-31 11:34:11Chodziło o to, że w przedszkolu pokłóciłem się z pewnym Maciusiem o uwielbianą przez wszystkich chłopców w naszej grupie zabawkę. Był to mały, zdalnie sterowany samochodzik w kolorze czerwonym. Gdy nasza kłótnia o cudowny wóz rozgorzała na dobre, a w ruch poszły pięści i ślina do akcji wkroczyła pani przedszkolanka. Podeszła do nas, szybko oceniła sytuację i bez chwili zawahania wręczyła autko mojemu oponentowi. Powiedziała, że on ma się teraz bawić i kropka. Na nic było moje tłumaczenie, że to ja pierwszy capnąłem zabawkę. Maciuś popatrzył na mnie z tryumfem wymalowanym na twarzy, po czym pokazał mi język i odszedł ściskając pod pachą obiekt naszego sporu. Ja wiedziałem wtedy, że tak będzie, bo pani przedszkolanka była ciocią Maciusia i nie kryła się z faworyzowaniem jego wrednej osóbki. Zaraz po tym incydencie było leżakowanie. Niestety sen nie ukoił mojego smutku. W obliczu jawnej niesprawiedliwości młode serce, nawet tak bardzo małe, rwie się do buntu. Nie mogłem jednak nic zrobić.
Następne kilka lat przeżyłem beztrosko spędzając czas na swawoli. To był mój błąd. Zapomniałem jak ważny jest układ. Gdy wyszedłem już z wieku pacholęcego i stałem się pełnoprawnym nastolatkiem znowu spotkałem na swojej drodze Maćka. Ponownie przyszło mi z nim walczyć. Było to na konkursie recytatorskim w gimnazjum. Mój wiersz wyrecytowałem z pasją i oddaniem. I muszę przyznać, poszło mi wtedy nad wyraz dobrze. Maciek też był dobry, ale zapomniał dwóch ostatnich linijek swojego wiersza i ze łzami w oczach zbiegł ze sceny. Ku mojemu zaskoczeniu wygrał mimo to. Mi przypadło wtedy drugie, najgorsze z możliwych miejsce. Tydzień później okazało się, że w komisji zasiadał stryjeczny wujek Maćka od strony mamy. Cokolwiek miałoby to znaczyć, układ znów zadziałał, a ja biedny i nieporadny człowieczyna znowu się o tą betonową ścianę rodzinnych powiązań rozbiłem. Nadszedł czas załamania.
Niedawno skończyłem 20 lat. Studiuję dziennikarstwo, bawię się, kocham i piszę. Słowem, robię to, co lubię i jest mi z tym cholernie dobrze. Niemniej czasem, gdy dosięgnie mnie wisielczy humor przypominam sobie o Maciusiu, który później stał się Maćkiem, a teraz pewnie jest Maciejem. Przypominam sobie o istnieniu układu i popadam w szaleńcze przerażenie. Bo co będzie ze mną po studiach? Co będzie z wszystkimi moimi znajomymi z roku, którzy pragną zostać dziennikarzami, ale nie mają żadnego żurnalisty w rodzinie? Nie nadaję się do kopania rowów, ani do zawodowego kopania piłki. Nie umiem też pleść koszy z wikliny, ani pleść głupot przed kamerą. Obca jest mi umiejętność cięcia drzewa piłą mechaniczną, jak również obce jest mi całodobowe przycinanie komara. Studiuję dziennikarstwo, by zostać dziennikarzem. To jest mój cel. Ale co jeśli na rozmowie kwalifikacyjnej do pracy w wymarzonej redakcji będę musiał konkurować z Maciejem, którego wujek cioteczny ma dziecko z redaktor naczelną? Sprawa wydaje się przegrana, bo albo będę musiał poprosić mojego wujka ciotecznego, jeśli oczywiście takiego mam, by zrobił dziecko jakiejś redaktor naczelnej, albo pozostanie mi liczyć, że ktoś będzie zwracał uwagę bardziej na umiejętności niż na genealogię.
Tego rodzaju system przydzielania etatów istnieje od starożytności. Człowiek otoczony swoją rodziną czuje się lepiej. Niezależnie, czy jest to dom, czy miejsce pracy. Jakkolwiek, jeśli chodzi o czerwony, zdalnie sterowany samochodzik to problemu dużego nie ma. Gorzej, jeśli w grę wchodzi czyjaś przyszłość, bo zabawki z wiekiem wypadają z kręgu zainteresowań, a o przyszłości myśli się prawie do śmierci.
Dodany: 2015-02-21 19:03:52