Holywood wciąż wierzy w bajki. Recenzja filmu „La La Land”
Data: 2017-02-15 20:19:11Nowy film Damiena Chazelle’a - mającego 32 lata reżysera, który już zdążył przejść do historii za sprawą znakomitego filmu „Whiplash” - to, o czym wiemy już wszyscy, murowany faworyt tegorocznej nocy oskarowej. To zrealizowana z rozmachem poruszająca opowieść o spełnianiu marzeń. To także opowieść o tym, że marzenia te nie zawsze spełniają się w taki sposób, jakiego byśmy oczekiwali.
La La Land - o czym jest?
Ale - od początku. Pewien pianista jazzowy (Ryan Gosling) marzy o otwarciu własnego klubu, a tymczasem grywa w modnych restauracjach świąteczne klasyki „do kotleta”. Pewna dziewczyna (Emma Stone) śni o karierze aktorki, od kilku lat bezskutecznie uczestnicząc w kolejnych castingach i doznając na nich coraz większych upokorzeń. Czy ich marzenia się spełnią? A czego od dziesiątek lat uczą nas amerykańskie filmy wysokobudżetowe? Czy będą żyli „długo i szczęśliwie”? A - to już jest zupełnie inna historia.
La La Land. Gatunkowe wzorce i hołd dla klasyki
„La La Land” jest musicalem, który - choć pisany od razu na potrzeby kina - realizuje niemal wszystkie gatunkowe wzorce. Otwiera go zrealizowana z wielkim rozmachem scena na autostradzie, w której setki statystów tańczą i śpiewają wśród pięknych samochodów. Dalej mamy szereg aluzji do klasyków gatunku - od „Amerykanina w Paryżu”, przez „Deszczową piosenkę”, aż do wiecznie żywej „Sławy”. Muzycznie - właściwie wszystko się zgadza. Jest lekko, łatwo i przyjemnie, jest miejscami melancholijnie, jest poruszająco, jest - momentami - niemal monumentalnie. No, może aktorzy mogliby śpiewać nieco lepiej, ale chyba żadna z gwiazd Holywood nie wytrzymuje wokalnego zestawienia z zawodowcami występującymi na co dzień na deskach dobrych teatrów muzycznych.
La La Land. Po prostu - bajka!
Druga sprawa to oprawa wizualna, odpowiednio efektowna i najzupełniej bez zarzutu. Piękne jest tu wszystko - piękni są aktorzy (na szczęście zarazem całkiem dobrze grający), piękne są ich stroje, piękne są także dekoracje. Chazelle trochę bawi się formą, momentami wzbogacając charakterystyczny dla musicali montaż scenami kręconymi w jednym ujęciu. Puszcza oko do widza, osadzając akcję niektórych scen na planach filmowych. Odświeża formułę filmowego musicalu, podkręca kolory, przerysowuje. Jego świadomość formy i sprawność warsztatowa są po prostu imponujące. - Bajka - aż chce się powiedzieć. - Po prostu bajka!
La La Land. A miało być tak pięknie...
I w tym, moim zdaniem, tkwi zarazem największy atut filmu Damiena Chezelle’a, a zarazem największa jego słabość. Atut - bo w czasach niepewności, w czasach, gdy na świecie coraz częściej triumfuje dość prymitywny w sumie populizm - Chazelle dobrze wyczuwa nastroje. Piękni ludzie mieszkający w pięknych apartamentach potrzebują opowieści, która w jakiś sposób podtrzyma ich dobre samopoczucie - a więc historii o pięknych ludziach, którzy spełniają swoje marzenia. Przeciętni Amerykanie (tu wstawić by można tak naprawdę przedstawicieli dowolnej narodowości) potrzebują opowieści, która podtrzyma ich przekonanie, że jeśli będą odpowiednio ciężko pracować, zostaną za to wreszcie sowicie wynagrodzeni i spełnią swe marzenia. Oczywiście - Chazelle wie, że nie może popaść w najbardziej banalne schematy, przełamuje je więc, w finale posuwając się nawet do tego, że ostentacyjnie pokazuje, jak potoczyłaby się ta historia, gdyby „La La Land” był typowym filmem holywoodzkim. Tu scenarzysta i reżyser zarazem zdaje się wręcz krzyczeć: „Nie nie spełnię wszystkich Waszych oczekiwań, drodzy Widzowie”. Ale większość - i owszem. Chazelle zna oczekiwania Amerykanów - i je spełnia. Trudno się więc dziwić, że jego opowieść Amerykanie po raz kolejny nagrodzą - bo przecież członkowie Akademii są przede wszystkim nieco bardziej niż przeciętnie zamożnymi Amerykanami.
La La Land. That's All Folks
Ale jest też ta baśniowość opowieści Chazelle’a największą wadą jego filmu. Wadą - bo przez niemal cały seans utrzymuje się wrażenie, że to przecież tylko film. Że to bajka. „Po prostu” - ale i „tylko” -bajka. Autentycznie poruszającą sceną jest tu ta, gdy na jednym z castingów Emma Stone wyśpiewuje liryczną pochwałę wszystkich marzycieli tego świata. I chyba tylko ta - bo poza tym „La La Land” jest po prostu nieco bardziej inteligentną, trochę grającą z konwencją i momentami przełamującą schematy (muzyczną) komedią obyczajową. To dobry film na Walentynki, na randkę, to także w jakimś sensie świadectwo niepewnych czasów, w których jedynym lekarstwem na otaczającą nas niepewną rzeczywistość jest filmowy eskapizm. Ogląda się więc „La La Land” z dużą przyjemnością, ale też zapewne bez żalu się o nim zapomni niezbyt długo po tegorocznym „szaleństwie oscarowej nocy”.
Dodany: 2017-02-27 20:21:05
Dodany: 2017-02-16 16:33:17
Dodany: 2017-02-16 14:34:31
Dodany: 2017-02-16 08:36:14